Z Michałem wybraliśmy się na Łódzką Masę Krytyczną, by w ogóle zobaczyć co i jak. Pojawiliśmy się dość wcześnie, więc pojechaliśmy jeszcze na Plac Wolności.
Wróciliśmy na miejsce zbiórki. Zaczęło się pojawiać coraz więcej osób. O 18.00 ruszyliśmy w kierunku katedry. Tempo spacerowe. Pierwszy postój koło wytwórni filmowej. Drugi postój na Zdrowiu (park taki jest w Łodzi) przy pomniku upamiętniającym powstanie łódzkie z czerwca 1905r. Przy tym pomniku dostajemy szprychówkę z masy. Finał na Placu Wolności, gdzie następuje podsumowanie masy krytycznej. Uczestników było 361. Wracamy dość szybko do Pabianic, ale tak naprawdę rozkręciliśmy się za pasażem na ul. Piotrkowskiej. Od tego momentu prędkość była zbliżona do 40km/h i podniosła nam się średnia prędkość z całego wyjazdu. Koło Portu Łódź mamy okazje podziwiać fantastyczny zachód słońca.
Powoli wracam na rower po chorobie. Czuć lekkie zmęczenie organizmu. Puls bardzo łatwo skacze do góry. Na dodatek dzisiaj ten silny wiatr, który utrudnił mi strasznie jazdę. Z założenia miało być lekko, ale przez ten wiatr wyszło tak jak zawsze.
Jest!. W końcu wsiadłem na rower. Chociaż nie powinienem, bo do środy biorę antybiotyk. Nie ma to jak przechodzić ospę wietrzną w wieku prawie 18 lat. Pierwszy raz w życiu oczywiście. Pojechałem do warsztatu, gdzie chwilkę pogadałem na temat paru rzeczy. Po drodze jeszcze złapałem znajomego na mieście i dałem mu program wyścigów na 2010r. Ja chcę szybko na szosę!!
po drodze jeszcze na przystanek by zobaczyć o której mam autobus do Łodzi, bo jutro wyjeżdżam w Góry Świętokrzyskie i wracam w niedziele wieczorem. Trudno uwierzyć, ale 33°C są dzisiaj.
Mapka zapożyczona z tego wpisu. Praktycznie cały czas spokojne tempo. Miał być odpoczynek, ale chęć jazdy na rowerze była silniejsza. W sumie to nie mocne tempo. Bardzo gorąco. :)
Troszkę regeneracji, po ostatnich ciężkich dniach. Przez 45 minut mżyło, dlatego zrobiłem 2 króciutkie pętelki, bo nie chciałem wjeżdżać w środek chmury.
Ustawka w Pabianicach. Zebrało się sporo osób. Przyjechał również Arek. Ja pomimo wczoraj pojechałem na grupę z Łodzi. Standardowo musieliśmy chwilkę czekać, więc wlekliśmy się bardzo. Na Gierkówce nawet kilka km/h. Łapiemy ich w Rzgowie. Chwila wolniejszego tempa i w Tuszynie idzie ogień. 40km/h praktycznie nie spada z licznika. O dziwo nie czułem zmęczenia po wczoraj. W Lutosławicach Szlacheckich poszło ponad 50km/h i rant. Niestety nie miałem gdzie się schować i zacząłem przemieszczać się do tyłu aż odpadłem. Szybko minąłem zakręt i jakoś ich dogoniłem. Chwilę później znowu poszedł rant przy ponad 50km/h. Tym razem dobrze się schowałem i udało mi się przemieścić trochę do przodu grupy. W Grabicy poszedł kolejny rant. Prędkość ~60km/h. Niestety ktoś przede mną odpadł i peleton podzielił się na 2 grupy. Z początku oddalaliśmy się od pierwszej grupy, ale potem przez chwilę zaczęliśmy odrabiać straty. Niestety współpracowało się ciężko, bo praktycznie kilka osób ciągnęło grupę. Utrzymaliśmy taki ogień (45-50km/h) do Dłutowa, gdzie wychodzę na zmianę pod górkę i urywam kilka osób. Zostaje nas piątka. Dalej idzie ogień >50km/h cały czas. Nawet parę momentów, gdzie 60km/h przekraczamy. Skręcamy do baru na Rydzyny. Troszkę gadania, Coca-Coli i Grześku. Powrót do Pabianic w ślimaczym tempie. Za ładna pogoda, by szybko wracać. O dziwo niski puls przy dużych prędkościach dzisiaj miałem i nie odczuwałem zmęczenia. Oby tak dalej.
Dzisiaj odczułem nagłą potrzebę podjeżdżania pod górę. A że miałem zrobić długą spokojną jazdę to pojechałem na Górę Kamieńsk. Tempo leciutkie. Puls często w granicach 140ud/min. Po drodze testuje nowy asfalt:
Jedzie się aż miło
Gdy dojeżdżam na miejsce postanawiam nauczyć się w końcu rozkładania sił na podjazdach tzn. jechać tak by nie czuć zmęczenia na dłuższą metę. No i w sumie nie poszło mi tak źle. Na zjazdach nie szalałem, bo wyjątkowo duży tłok dzisiaj. Po 3 razie pod górę zjadłem banana i poszedłem na punkt widokowy.
Kopalnia Bełchatów
Zjeżdżając 4 raz wpadłem przy 60km/h w dziurę. Niestety nie dało się ominąć jej. Od razu zwolniłem, by nie zsunęła mi się opona na zakręcie. Na dole okazało się, że wszystko ok. Tzn. tak wyglądało, bo jak ostatni raz wjeżdżałem to powietrze mi zeszło w połowie drogi. Szybka wymiana dętki. O dziwo nie potrzebowałem łyżek do opon by sobie poradzić. Troszkę się zmachałem by teleskopową pompka napompować koło, ale udało mi się napompować tak mocno, że niemal niezauważalnie się uginało. Dokończyłem wjeżdżanie i ostatni zjazd. Na dole zacząłem odczuwać spory głód. Przemęczyłem się z nim do Łękawy, gdzie w sklepie zrobiłem drobne zakupy. Opakowanie Wafli Familijnych postawiło mnie na nogi. :) Jeszcze zjadłem Liona i przelałem 0,5l Coca-Coli do bidonu i można jechać. Bez większego problemu dojechałem do Pabianic- gdzie jeszcze zahaczam o działeczkę.
Mam 18lat, uczę się w 1LO w klasie geograficzno-historycznej. Nie trzeba chyba pisać, że lubię geografię i turystykę, dlatego od czasu do czasu staram sobie zorganizować jakąś dłuższą/ciekawszą trasę z nastawieniem na zwiedzanie. Zawsze jeździłem turystycznie, ale od marca 2009r. zacząłem trenować kolarstwo szosowe. Oczywiście nie trzeba pisać, że lubię dystanse składające się z 3 cyfr przed przecinkiem. :)
Kontakt:
GG: 1326631
Poczta: radek_3131@o2.pl