Z rano pochmurno, jedziemy do Popradu na śniadanie w Tesco. Po śniadaniu jedziemy w kierunku Hranovnicy. Do Hranovnicy płasko, potem droga powoli się wznosi do góry, by na końcu dowalić 12% na 5km. Pogoda poprawia się. Po wjeździe na 12% mały zjazd, krótki podjazd i dłuuuugi zjazd. Stajemy w Telgárcie na pizze i piwo. Po obiedzie znów w dół. Odbijamy na Tisovec i tutaj pojawia się podjazd, a potem długi zjazd. Nie znamy go dobrze, więc bez szaleństw, ale jak wyprzedził nas rowerzysta to można było jechać z taką prędkością jak ok, bo przecież zna to. W Murániu przeczekujemy deszcz gotując ryż. Potem podjazd znów, nie tak długi jak wcześniejsze, ale z podobnym nachyleniem, znów zjazd, znów malutki podjazd i tadam jesteśmy w Tisovcu. Tutaj przesympatyczny Słowak pokazuje nam źródełko, gdzie bierzemy wodę za friko. Napełniamy butelki, robimy zakupy i jedziemy w dół do Hnúšťa rozbić namiot.
Dzień zaczyna się pochmurną pogodą. Na szczęście nie pada. Do Nowego Targu dosyć spory ruch, a przed Nowym Targiem bardzo fajny i stromy zjazd. Jemy śniadanie i kierujemy się na Bukowinę Tatrzańską. Tutaj długi i w miarę łagodny podjazd- no może po za końcowymi metrami. Jemy coś tutaj i bijemy na miejscowość Brzegi, gdzie czeka na nas bardzo stromy zjazd. Skutecznie rozgrzewa hamulce i obręcze. Po zjeździe płaską drogą przekraczamy granicę w Jurgowie. Chwilka przerwy przy przygranicznym sklepie i przed nami pojawia się pierwszy podjazd. Stajemy przy źródełku na chwilę i dostrzegamy, że obok nas w górach jest konkretna burza. Myśleliśmy, że nas ominie, jednak podczas zjazdu zaczyna lać. Wbijamy do góralskiej restauracji, gdzie przeczekujemy burzę. Po burzy niebo robi się bezchmurne. Przez Tatrzańską Kotlinę jedziemy do Tatrzańskiej Polanki. Zostawiam sakwy na dole i wbijam na Śląski Dom. Całkiem fajny podjazd, szkoda że z racji późnej godziny na górze widoczność niemal zerowa. Zjazd niewiele szybszy od podjazdu z racji na dziurawą nawierzchnię i słabą widoczność. Zjeżdżamy po ciemku do Gerlachova, gdzie rozbijamy się.
Wstaję wcześnie rano, by po gigantycznej ulewie wyruszyć w kierunku Krakowa. Z początku zimno, potem zaczyna być upalnie. Pierwsze 125km przejechałem błyskawicznie, po drodze wyprzedzam nawet rowerową pielgrzymkę do Częstochowy. Po 125km zaczynają się pierwsze górki, które z czasem zmieniają się w dłuższe podjazdy. W Pilicy łapie mnie burza co zmusza mnie do postoju. Po burzy ruszam dalej i podczas krótkiego zjazdu łapie mnie ulewa, przez co ciuchy mam mokre strasznie, stanąłem chwile na przystanku, ruszyłem dalej i ciuchy praktycznie od razu wyschły. Wbijam do Ojcowskiego Parku Narodowego, który zwiedzam sobie i odświeżam wspomnienia z dzieciństwa. Jadę fajnym brukowym odcinkiem i kieruję się bez większych problemów na Kryspinów. Przeważnie zjazdy są, więc kilometry pokonuje naprawdę szybko. Z racji braku znaków ląduje w Krakowie. Pytam się o drogę, trafiam do Kryspinowa, spotykam Michała na miejscu i rozbijamy namiot w lesie. I tym sposobem za prawie friko dojechałem do Krakowa, bez zbędnego stresu związanego z podróżą pociągiem.
Musiałem w deszczu na pośpiechu dostać się na drugi koniec miasta.
Ostatnio strasznie zabiegany jestem, więc zaległe wpisy uzupełniać będę przy okazji. Na chwile obecną zdradzić mogę, że coś grubszego się szykuje w środę.
Mam 18lat, uczę się w 1LO w klasie geograficzno-historycznej. Nie trzeba chyba pisać, że lubię geografię i turystykę, dlatego od czasu do czasu staram sobie zorganizować jakąś dłuższą/ciekawszą trasę z nastawieniem na zwiedzanie. Zawsze jeździłem turystycznie, ale od marca 2009r. zacząłem trenować kolarstwo szosowe. Oczywiście nie trzeba pisać, że lubię dystanse składające się z 3 cyfr przed przecinkiem. :)
Kontakt:
GG: 1326631
Poczta: radek_3131@o2.pl