Takie tam po okolicy
Środa, 3 sierpnia 2011
· Komentarze(8)
Kategoria "Suplementy i izotoniki", >250km, Fotoreportaże, Sam, Szosówka
Trasa: Pabianice -> Bychlew -> Pawłówek -> Huta Dłutowska -> Budy Dłutowskie -> Dłutów -> Stoczki-Porąbki -> Rędociny -> Lesieniec -> Jutroszew -> Lutosławice Szlacheckie -> Lutowławice Rządowe -> Wola Kamocka -> Lubanów -> Papieże -> Brzoza -> Jarosty Małe -> Jarosty Duże -> Piotrków Trybunalski -> Zalesice -> Kałek -> Przygłów -> Sulejów -> Jaksonek -> Honoratów -> Wójcin -> Krasik -> Kłopotów -> Paradyż -> Solec -> Trojanowice -> Żarnów -> Łysa Góra -> Grębienie -> Maleniec -> Wyszyna Rudzka -> Ruda Maleniecka -> Jacentów -> Radoszyce -> Górniki -> Nalewajków -> Wyrębów -> Kłucko -> Staszów -> Leśniówka -> Grzymałków -> Borki -> Węgrzynów -> Mniów -> Bobrza -> Ćmińsk -> Umer -> Samsonów -> Janaszów -> Zagnańsk -> Belno -> Zalezianka -> Ostojów -> Suchedniów -> Michniów -> Wzdół-Kolonia -> Kamieniec -> Bodzentyn -> Św. Katarzyna -> Krajno Pierwsze -> Górno Parcele -> Wola Jachowa -> Bieliny -> Nowa Huta -> Huta Stara -> Stara Huta -> Szklana Huta -> Huta Szklana -> Św. Krzyż -> Huta Szklana -> Szklana Huta -> Stara Huta -> Huta Stara -> Nowa Huta -> Bieliny -> Wola Jachowa -> Górno -> Radlin -> Cedzyna -> Kielce -> Kostomłoty Drugie -> Miedziana Góra -> Ćmińsk -> Bobrza -> Przyjmo -> Berlinka -> Mniów -> Przełom -> Lisie Jamy -> Jacentów -> Grębenice -> Łysa Góra -> Żarnów
Mapka
Pomysł przejechania 400km w ciągu dnia narodził się już w październiku. Czułem niedosyt po trzysetce. Trasa zaplanowana była od razu. Celem padły Góry Świętokrzyskie dlatego, że jest dużo ciekawych rzeczy do zobaczenia. No i dosyć dobrze je znam. Były nawet osoby chętne, ale a to pogoda, a to coś i już sam zostałem. Wyjechałem o 6.30 rano. Przez pierwsze 10 minut zimno, ale potem temperatura idealna. Z początku zamulałem trochę, ale po kilkunastu kilometrach złapałem rytm i już jechałem z prędkością 35-40km/h, czyli z założeniami. Błyskawicznie dojechałem do Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie po raz kolejny remont mostu zmusił mnie do prowadzenia roweru przez mały kawałek. W Piotrkowie Trybunalskim bez problemu kieruje się na Zalesice. Droga pusta, po chwili pojawia się znak zakazu wjazdu z powodu remontu drogi. Zaryzykowałem i pojechałem prosto. Wyjazd z drogi był, ale taką wąską drogą dla pieszych. Dalej główną drogą w mgnieniu oka docieram do Sulejowa. Ruch samochodowy spory. Tutaj nastąpiła 1 modyfikacja trasy,. Zdecydowałem, że pojadę główną drogą do Żarnowa. Wtedy nadłożę może z 5km, ale stracę mniej czasu na szukanie drogi. Okazało się to trafnym wyborem, gdyż samochody przeważnie jechały w drugą stronę. Kilometry do Żarnowa również lecą bardzo szybko, bodajże w pół godziny z Sulejowa tam dojechałem. Z Żarnowa, jadę główną drogą w kierunku Kielc, by po chwili skręcić na Maleniec. Od tego momentu jadę w województwie świętokrzyskim. Dojeżdżam szybciutko do skansenu, gdzie robię pięciominutowy postój. Z Maleńca wracam na główną drogę, by po chwili znów odbić- tym razem na Radoszyce. W Radoszycach musiałem się już pierwszy raz na trasie spytać o drogę, gdyż nie miałem pojęcia jak wyjechać z miasta. Po krótkim błądzeniu w końcu wyjeżdżam z miasta. Do Mniowa trasę pokonuję z pamięci. Powoli zaczyna się zwiększać ilość wzniesień. W Grzymałkowie postój w sklepie, by kupić coś innego niż batoniki oraz uzupełnić wodę. Po uzupełnieniu zapasów dojeżdżam delikatnym podjazdem do Mniowa. Tutaj przecinam Pasmo Bolechowickie. Z Mniowa główną drogą docieram do Ćmińska. Po drodze kilka bardzo stromych podjazdów. O dziwo trudności nie sprawiają mi, ale za to zjazd z każdego z nich jest epicki. W Ćmińsku skręcam na Zagnańsk- czyli w kierunku Dębu Bartka. Najpier zatrzymuje się przy byłej hucie w Samsonowie, potem zatrzymuje się chwile przy Bartusiu. Jadę kawałek tą drogą i odbijam na wioskę Belno. Tutaj na MEGAwypasistym podjeździe łapie mnie GIGAkryzys. Zdziwiłem się, gdyż jadłem cały czas, piłem cały czas, wyspany byłem a zmęczenia nie czułem. No i całkiem dobra średnia zaczęła spadać na łeb i szyję. Na 168km była to 31,5km/h. Wturlałem się jakoś na górę podjazdu i mogłem rozkoszować się długim zjazdem. Zatrzymałem się przed samym Suchedniowem, gdyż zauważyłem restaurację. Okazało się, że zamknięta, jednak tak się złożyło, że właściciel był i otworzył specjalnie dla mnie. Zjadłem tutaj naprawdę solidny i tani obiad. Poczekałem kilkanaście minut i kontynuowałem zjad aż do Suchedniowa. Skręcam na Bodzentyn, zaczyna się minimalny podjazd i co? I Męczy mnie kryzys. Pod śmiechu wartą górkę wjeżdżam z prędkością 15-20km/h zatrzymując się po drodze kilkukrotnie. Nawet na zjeździe 40km/h nie byłem w stanie wyciągnąć. W Bodzentynie kieruję się na Św. Katarzynę, by przeciąć Pasmo Łysogór. Kryzys męczy dalej, więc pod pięciokilometrowy podjazd najzwyczajniej na świecie wlokę się. Na szczycie zatrzymuję na chwilę, by rzucić okiem na widok i rozkoszuje się zjazdem. Nawet jest wydzielony pas dla rowerów, aczkolwiek przy prędkości >60km/h dużo wygodniej jedzie się środkiem pasa ruchu. Docieram na dół i kieruję się w kierunku bardzo dobrze mi znanej Łysej Góry. Praktycznie cały czas droga się wznosi, a ja nadal kryzys mam. Dzwonie do ojca, poinformować go, że bardzo prawdopodobny jest 2 wariant trasy (czyli z powrotem samochodem), który był przygotowany już wcześniej. Dotarcie na szczyt zajęło mi mnóstwo czasu. Niska prędkość i częste postoje przyczyniły się do tego. Na szczycie urządziłem dłuższy postój, zjadłem wszystko co miałem w kieszonkach i po jakiś 30 minutach zacząłem zjazd. Zjazd to właściwie był najlepszy moment dnia dzisiejszego. ~70km/h przez kilka kilometrów było na liczniku. Z ciekawostek nikomu do szczęścia nie potrzebnych- Huta Szklana jest najwyższą miejscowością województwa świętokrzyskiego. Dziękuje za uwagę, wracam do opisu. Dojechałem na dół, zatrzymałem się przy najbliższym sklepie w celu uzupełnienia zapasów. Posiedziałem chwilę na ławce i ruszam dalej. Kryzys minął. PO 80km męki. Znów zacząłem jechać z jakąś normalną prędkością. Większość drogi do Kielc z górki było, więc 40-50km/h podczas spokojnej jazdy z minimalnym wiaterkiem w plecy (nota bene przeszkadzającym mi przez 240km) to było coś. W Kielcach bez korku, przejeżdżam bez problemu przez nie. Za Kielcami mogę dalej powrócić do szybszej jazdy. Docieram znów do Pasma Bolechowickiego. Jadę nawet kawałek Torem Wyścigowym na Miedzianej Górze. Chwilę po tym sytuacja, która humor do końca dnia poprawiła. Nad drogą czasem znajdują się tablice "Kierowco jedziesz xxx km/h. Zwolnij!". Więc taka pojawiła się na mojej drodze, a właściwie nad, zauważając ją odwracam się czy nic z tyłu nie jedzie. Nic nie jedzie. Challenge accepted. Wstałem z siodła, kilka obrotów korbą i miotania rowerem jak szatan i wyskoczyło na tablicy. "Kierowco jedziesz 53km/h. Zwolnij!". Aż się zdziwiłem, że na rowery też to działa. Dalej kilka górek przede mną- pokonywanych przez mnie już dzisiaj, lecz z drugiej strony. O dziwo podjeżdżanie idzie dużo lepiej niż wcześniej. Górki minęły i już dalej droga praktycznie caaaaaaały czas leciutko w duł prowadziła. Wykorzystując ukształtowanie terenu, 40km/h było z reguły normalną prędkością. Zaczyna się las. Strasznie długo jadę w tym lesie. Odczuwam głód, gdyż zapasy jedzenia się skończyły. Myślę sobie, że fajnie by było jakby był bar. Nie minęło 300m. Bar. Pakuję się do środka, zamawiam hamburgera i jadę dalej już z włączonym oświetleniem. Do Żarnowa dojeżdżam punktualnie o 21, czyli tak jak umawiałem się z ojcem. Przebieram się w suche ciuchy, idę na kawę i wracamy. Do domu docieram o 23, gdyż oznakowanie drogi na Sieradz w Piotrkowie Trybunalskim jest tragiczne. Jak ktoś nie wie o co chodzi, to niech zobaczy na co się naciąłem w zeszłym roku podczas jechania wcześniej wspomnianej trzysetki. Reasumując, do domu o dziwo dojechałem nie ujechany, myślę że bym dojechał do domu rowerem, lecz dopiero koło 2-3 w nocy. Niestety długi kryzys pochłonął masę cennego czasu. Będzie trzeba spróbować za rok.
Mapka
Pomysł przejechania 400km w ciągu dnia narodził się już w październiku. Czułem niedosyt po trzysetce. Trasa zaplanowana była od razu. Celem padły Góry Świętokrzyskie dlatego, że jest dużo ciekawych rzeczy do zobaczenia. No i dosyć dobrze je znam. Były nawet osoby chętne, ale a to pogoda, a to coś i już sam zostałem. Wyjechałem o 6.30 rano. Przez pierwsze 10 minut zimno, ale potem temperatura idealna. Z początku zamulałem trochę, ale po kilkunastu kilometrach złapałem rytm i już jechałem z prędkością 35-40km/h, czyli z założeniami. Błyskawicznie dojechałem do Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie po raz kolejny remont mostu zmusił mnie do prowadzenia roweru przez mały kawałek. W Piotrkowie Trybunalskim bez problemu kieruje się na Zalesice. Droga pusta, po chwili pojawia się znak zakazu wjazdu z powodu remontu drogi. Zaryzykowałem i pojechałem prosto. Wyjazd z drogi był, ale taką wąską drogą dla pieszych. Dalej główną drogą w mgnieniu oka docieram do Sulejowa. Ruch samochodowy spory. Tutaj nastąpiła 1 modyfikacja trasy,. Zdecydowałem, że pojadę główną drogą do Żarnowa. Wtedy nadłożę może z 5km, ale stracę mniej czasu na szukanie drogi. Okazało się to trafnym wyborem, gdyż samochody przeważnie jechały w drugą stronę. Kilometry do Żarnowa również lecą bardzo szybko, bodajże w pół godziny z Sulejowa tam dojechałem. Z Żarnowa, jadę główną drogą w kierunku Kielc, by po chwili skręcić na Maleniec. Od tego momentu jadę w województwie świętokrzyskim. Dojeżdżam szybciutko do skansenu, gdzie robię pięciominutowy postój. Z Maleńca wracam na główną drogę, by po chwili znów odbić- tym razem na Radoszyce. W Radoszycach musiałem się już pierwszy raz na trasie spytać o drogę, gdyż nie miałem pojęcia jak wyjechać z miasta. Po krótkim błądzeniu w końcu wyjeżdżam z miasta. Do Mniowa trasę pokonuję z pamięci. Powoli zaczyna się zwiększać ilość wzniesień. W Grzymałkowie postój w sklepie, by kupić coś innego niż batoniki oraz uzupełnić wodę. Po uzupełnieniu zapasów dojeżdżam delikatnym podjazdem do Mniowa. Tutaj przecinam Pasmo Bolechowickie. Z Mniowa główną drogą docieram do Ćmińska. Po drodze kilka bardzo stromych podjazdów. O dziwo trudności nie sprawiają mi, ale za to zjazd z każdego z nich jest epicki. W Ćmińsku skręcam na Zagnańsk- czyli w kierunku Dębu Bartka. Najpier zatrzymuje się przy byłej hucie w Samsonowie, potem zatrzymuje się chwile przy Bartusiu. Jadę kawałek tą drogą i odbijam na wioskę Belno. Tutaj na MEGAwypasistym podjeździe łapie mnie GIGAkryzys. Zdziwiłem się, gdyż jadłem cały czas, piłem cały czas, wyspany byłem a zmęczenia nie czułem. No i całkiem dobra średnia zaczęła spadać na łeb i szyję. Na 168km była to 31,5km/h. Wturlałem się jakoś na górę podjazdu i mogłem rozkoszować się długim zjazdem. Zatrzymałem się przed samym Suchedniowem, gdyż zauważyłem restaurację. Okazało się, że zamknięta, jednak tak się złożyło, że właściciel był i otworzył specjalnie dla mnie. Zjadłem tutaj naprawdę solidny i tani obiad. Poczekałem kilkanaście minut i kontynuowałem zjad aż do Suchedniowa. Skręcam na Bodzentyn, zaczyna się minimalny podjazd i co? I Męczy mnie kryzys. Pod śmiechu wartą górkę wjeżdżam z prędkością 15-20km/h zatrzymując się po drodze kilkukrotnie. Nawet na zjeździe 40km/h nie byłem w stanie wyciągnąć. W Bodzentynie kieruję się na Św. Katarzynę, by przeciąć Pasmo Łysogór. Kryzys męczy dalej, więc pod pięciokilometrowy podjazd najzwyczajniej na świecie wlokę się. Na szczycie zatrzymuję na chwilę, by rzucić okiem na widok i rozkoszuje się zjazdem. Nawet jest wydzielony pas dla rowerów, aczkolwiek przy prędkości >60km/h dużo wygodniej jedzie się środkiem pasa ruchu. Docieram na dół i kieruję się w kierunku bardzo dobrze mi znanej Łysej Góry. Praktycznie cały czas droga się wznosi, a ja nadal kryzys mam. Dzwonie do ojca, poinformować go, że bardzo prawdopodobny jest 2 wariant trasy (czyli z powrotem samochodem), który był przygotowany już wcześniej. Dotarcie na szczyt zajęło mi mnóstwo czasu. Niska prędkość i częste postoje przyczyniły się do tego. Na szczycie urządziłem dłuższy postój, zjadłem wszystko co miałem w kieszonkach i po jakiś 30 minutach zacząłem zjazd. Zjazd to właściwie był najlepszy moment dnia dzisiejszego. ~70km/h przez kilka kilometrów było na liczniku. Z ciekawostek nikomu do szczęścia nie potrzebnych- Huta Szklana jest najwyższą miejscowością województwa świętokrzyskiego. Dziękuje za uwagę, wracam do opisu. Dojechałem na dół, zatrzymałem się przy najbliższym sklepie w celu uzupełnienia zapasów. Posiedziałem chwilę na ławce i ruszam dalej. Kryzys minął. PO 80km męki. Znów zacząłem jechać z jakąś normalną prędkością. Większość drogi do Kielc z górki było, więc 40-50km/h podczas spokojnej jazdy z minimalnym wiaterkiem w plecy (nota bene przeszkadzającym mi przez 240km) to było coś. W Kielcach bez korku, przejeżdżam bez problemu przez nie. Za Kielcami mogę dalej powrócić do szybszej jazdy. Docieram znów do Pasma Bolechowickiego. Jadę nawet kawałek Torem Wyścigowym na Miedzianej Górze. Chwilę po tym sytuacja, która humor do końca dnia poprawiła. Nad drogą czasem znajdują się tablice "Kierowco jedziesz xxx km/h. Zwolnij!". Więc taka pojawiła się na mojej drodze, a właściwie nad, zauważając ją odwracam się czy nic z tyłu nie jedzie. Nic nie jedzie. Challenge accepted. Wstałem z siodła, kilka obrotów korbą i miotania rowerem jak szatan i wyskoczyło na tablicy. "Kierowco jedziesz 53km/h. Zwolnij!". Aż się zdziwiłem, że na rowery też to działa. Dalej kilka górek przede mną- pokonywanych przez mnie już dzisiaj, lecz z drugiej strony. O dziwo podjeżdżanie idzie dużo lepiej niż wcześniej. Górki minęły i już dalej droga praktycznie caaaaaaały czas leciutko w duł prowadziła. Wykorzystując ukształtowanie terenu, 40km/h było z reguły normalną prędkością. Zaczyna się las. Strasznie długo jadę w tym lesie. Odczuwam głód, gdyż zapasy jedzenia się skończyły. Myślę sobie, że fajnie by było jakby był bar. Nie minęło 300m. Bar. Pakuję się do środka, zamawiam hamburgera i jadę dalej już z włączonym oświetleniem. Do Żarnowa dojeżdżam punktualnie o 21, czyli tak jak umawiałem się z ojcem. Przebieram się w suche ciuchy, idę na kawę i wracamy. Do domu docieram o 23, gdyż oznakowanie drogi na Sieradz w Piotrkowie Trybunalskim jest tragiczne. Jak ktoś nie wie o co chodzi, to niech zobaczy na co się naciąłem w zeszłym roku podczas jechania wcześniej wspomnianej trzysetki. Reasumując, do domu o dziwo dojechałem nie ujechany, myślę że bym dojechał do domu rowerem, lecz dopiero koło 2-3 w nocy. Niestety długi kryzys pochłonął masę cennego czasu. Będzie trzeba spróbować za rok.