Dzień odpoczynku. Szlajamy się po okolicy, odkrywamy 2 źródełka i rzymską świątynie. Michał decyduje się na powrót, więc wbijamy na dworze i wracamy do świątyni przenocować.
Przez calutki dzień strasznie płasko. Za to zaczął dowalać większy upał i silniejszy wiatr. Do Székesfehérvár dość spory ruch samochodowy. Samo Székesfehérvár to dość duże miasto, mniej więcej porównywalne do Łodzi. Dalej już spokojniej, aczkolwiek troszkę problemów było ze znalezieniem właściwej drogi. W Sárkeszi przy jakimś kranie chciałem się ogolić. Okazało się, że staliśmy koło urzędu gminy (miasta?). Zostaliśmy zaproszeni do środka. Mogliśmy spokojnie skorzystać z toalety, dostaliśmy wodę z lodówki oraz pocztówkę z tej miejscowości. Dalej już jedziemy do Balatonalmádi,lecz po drodze Michał przebija dętkę. W Balatonalmádi rozbijamy namiot na hardcora, przy samym Balatonie w ostatniej chwili przed burzą. Całe szczęście, że przeszła bokiem.
Z rano pochmurno, jedziemy do Popradu na śniadanie w Tesco. Po śniadaniu jedziemy w kierunku Hranovnicy. Do Hranovnicy płasko, potem droga powoli się wznosi do góry, by na końcu dowalić 12% na 5km. Pogoda poprawia się. Po wjeździe na 12% mały zjazd, krótki podjazd i dłuuuugi zjazd. Stajemy w Telgárcie na pizze i piwo. Po obiedzie znów w dół. Odbijamy na Tisovec i tutaj pojawia się podjazd, a potem długi zjazd. Nie znamy go dobrze, więc bez szaleństw, ale jak wyprzedził nas rowerzysta to można było jechać z taką prędkością jak ok, bo przecież zna to. W Murániu przeczekujemy deszcz gotując ryż. Potem podjazd znów, nie tak długi jak wcześniejsze, ale z podobnym nachyleniem, znów zjazd, znów malutki podjazd i tadam jesteśmy w Tisovcu. Tutaj przesympatyczny Słowak pokazuje nam źródełko, gdzie bierzemy wodę za friko. Napełniamy butelki, robimy zakupy i jedziemy w dół do Hnúšťa rozbić namiot.
Dzień zaczyna się pochmurną pogodą. Na szczęście nie pada. Do Nowego Targu dosyć spory ruch, a przed Nowym Targiem bardzo fajny i stromy zjazd. Jemy śniadanie i kierujemy się na Bukowinę Tatrzańską. Tutaj długi i w miarę łagodny podjazd- no może po za końcowymi metrami. Jemy coś tutaj i bijemy na miejscowość Brzegi, gdzie czeka na nas bardzo stromy zjazd. Skutecznie rozgrzewa hamulce i obręcze. Po zjeździe płaską drogą przekraczamy granicę w Jurgowie. Chwilka przerwy przy przygranicznym sklepie i przed nami pojawia się pierwszy podjazd. Stajemy przy źródełku na chwilę i dostrzegamy, że obok nas w górach jest konkretna burza. Myśleliśmy, że nas ominie, jednak podczas zjazdu zaczyna lać. Wbijamy do góralskiej restauracji, gdzie przeczekujemy burzę. Po burzy niebo robi się bezchmurne. Przez Tatrzańską Kotlinę jedziemy do Tatrzańskiej Polanki. Zostawiam sakwy na dole i wbijam na Śląski Dom. Całkiem fajny podjazd, szkoda że z racji późnej godziny na górze widoczność niemal zerowa. Zjazd niewiele szybszy od podjazdu z racji na dziurawą nawierzchnię i słabą widoczność. Zjeżdżamy po ciemku do Gerlachova, gdzie rozbijamy się.
Trasa: Kryspinów -> Kraków -> Świątniki Górne -> Siepraw -> Dobczyce -> Kasina Wielka -> Mszana Dolna -> Rabka Zdrój -> Rdzawka -> Sieniawa
Mapka i zdjęcia później
Wstajemy rano i bijemy od razu na Kraków. Po stosunkowo płaskim początku zaczynają się strome i liczne pagórki. W Sieprawiu spotykamy parę rowerzystów z Mysłowic, którzy doradzają nam mniej pagórkowaty wariant trasy. Do Dobczyc jadą z nami i tam się rozdzielamy. Dalej jedziemy do Kasiny Wielkiej mijając po drodze kilka fajnych podjazdów. W Kasinie jemy obiad. Po obiedzie jedziemy do Rabki Zdrój. Robi się nieco bardziej płasko- przynajmniej do czasu wyjazdu na zakopiankę. Tutaj konkretny podjazd, ale za to z jakim widokiem. Zjeżdżamy w dół i rozbijamy się na polanie, którą doradził nam- jako nocleg- góral w stanie wskazującym na lekkie spożycie alkoholu.
Podobny scenariusz jak w prawie każdą niedziele. Z początku jechałem pracowałem z przodu, aczkolwiek po kilkunastu kilometrach jazdy z grupą z Łodzi doszło do kraksy z tyłu. No to zatrzymaliśmy się i po kilku chwilach jechaliśmy dalej. Znów starałem się kręcić gdzieś z przodu. W pewnym momencie dałem zmianę i schodząc z niej nie miałem się gdzie schować, więc zostałem z tyłu. Dalej czuć środową jazdę. Poczekałem chwilkę na 2 osoby i dalej już równym tempem dojechaliśmy do Pabianic, zbierając kolejne 2 osoby w Dłutowie.
EDIT: DO 2 POŁOWY WRZEŚNIA NIE MA MNIE W PABIANICACH
Sprawdzony sposób na spędzenie sobotnich godzin około południowych. Pojawił się też Adam. Właściwie od samego początku konkret był. Produkowałem się z przodu mimo, że najlepiej nie jechało mi się dzisiaj. Widząc, że nie ma sensu bym finishował, dałem zmianę przed kreską i zjechałem na bok. Poczekałem minutkę na Adama i wróciliśmy do Pabianic. W domu odkryłem przyczynę tej ciężkiej jazdy. Jechałem z za mocno zaciśniętymi tylnymi klockami hamulcowymi i ocierały mi cały czas minimalnie o obręcz.
Praktycznie cały czas od momentu dołączenia do grupy z Łodzi konkretna jazda. Tym razem, więcej z przodu udzielałem się. Drugą połowę trasy jechaliśmy z Krzysztofem Jeżowskim.
Mam 18lat, uczę się w 1LO w klasie geograficzno-historycznej. Nie trzeba chyba pisać, że lubię geografię i turystykę, dlatego od czasu do czasu staram sobie zorganizować jakąś dłuższą/ciekawszą trasę z nastawieniem na zwiedzanie. Zawsze jeździłem turystycznie, ale od marca 2009r. zacząłem trenować kolarstwo szosowe. Oczywiście nie trzeba pisać, że lubię dystanse składające się z 3 cyfr przed przecinkiem. :)
Kontakt:
GG: 1326631
Poczta: radek_3131@o2.pl