Wpisy archiwalne w kategorii

Sam

Dystans całkowity:21533.19 km (w terenie 1754.40 km; 8.15%)
Czas w ruchu:773:02
Średnia prędkość:27.47 km/h
Maksymalna prędkość:75.50 km/h
Suma podjazdów:36435 m
Maks. tętno maksymalne:199 (98 %)
Maks. tętno średnie:166 (81 %)
Suma kalorii:178239 kcal
Liczba aktywności:604
Średnio na aktywność:35.65 km i 1h 18m
Więcej statystyk

Österreich

Piątek, 26 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Trasa: Vas -> Belluno -> Ponte nelle Alpi -> Longarone -> Calalzo di Cadore -> Santo Stefano di Cadore -> Padola -> San Candido -> Sillian [A]

Mapka i zdjęcia później

Od rana kręci się dobrze. W Ponte nelle Alpi ( co w tłumaczeniu oznacza most w Alpach) pytam Włocha o drogę. Po drodze pełno tunelów. W Calalzo di Cadore jem 2 obiady na szczycie podjazdu. Przepiękny widok na Dolomity. Mimo wysokości 1000m.n.p.m. w cieniu jedynie 33°C. Po obiadku ciąg dalszy podróży. Do Santo Stefano di Cadore prowadzi 4km tunel. Wyjeżdżam z tunelu i biję na San Candido przez Passo della Crosso. Na szczycie w końcu jakaś normalna temperatura. Proszę Niemca o zrobienie zdjęcia i zjeżdżam w dół do Austrii. Przy granicy pytam się Włocha o drogę i zostaje poczęstowany lampką białego wina, całkiem sympatyczny facet. Rozbijam się zaraz za granicą Austriacką.

Venezia

Czwartek, 25 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Trasa: San Giorgio di Livenza -> Jesolo -> Mestre -> Venezia -> Mestre -> Preganziol -> Treviso -> Montebelluna -> Fener -> Vas

Mapka i zdjęcia później

Postanowiłem wyjechać jak najwcześniej się da, by nie jechać tak dużo czasu w tym upale. Oczywiście dzień zacząłem od przepysznego Cappuccino, gdyż nie ma kawy nie ma życia. Byłoby to świetnym posunięciem, lecz złapałem kapcia. Jakieś małe dziadostwo mi się wbiło w dętkę i przez noc powoli powietrze schodziło. Nie chciało mi się szukać dziury, więc poszedłem na łatwiznę i założyłem nową. Dalej prosto to Wenecji. W Wenecji spacerek z rowerem. Zwiedziłem ją z parą Argentyńczyków i Czechem (wszyscy rowerami przyjechali). Nie podobała mi się zbytnio Wenecja. Bez szału. Fajniejszy to już był ten prawie czterokilometrowy most prowadzący do niej. Dalej wiatr zaczął walić w plecy. W mgnienia okiem dojechałem do Trweviso, gdzie zjadłem obiad, a konkretniej panini. Następnie spytałem się o drogę na Montebellune, więc pogadałem sobie z 10 minut po włosku. Nawet nie zdążyłem ruszyć, a podbiegły do mnie 2 dziewczyny. Również porozmawiałem chwilę, nawet pokazały mi źródełko w mieście. Uzupełniam więc wodę i jadę na Montebellune. Po niedługim czasie wyłaniają się z widnokręgu Dolomity. Za Montebelluną niby droga prowadzi lekko pod górę, ale nie odczułem tego. Nocuję w mieście Vas w korycie rzeki, wśród dwutysięczników. Niesamowity widok, przez takie widoki ma się motywację do dalszej jazdy i chce się żyć.

Buonjorno Italia

Środa, 24 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Trasa: Tolmin -> Plave -> Nova Gorica -> Gorizia [I] -> Gradisca d'Isonzo -> Cervignano del Friulli -> Latisana -> San Michele al Tagliamento -> San Giorgio di Livenza

Mapka i zdjęcia później

Rano zauważam, że oponę mam rozerwaną na boku. Wymieniam szybciutko na nową. Postanawiam od razu wymienić klocki hamulcowe. Niestety po odkręceniu tylnych klocków i poluzowaniu przednich pęka mi imbus. Pytam się ludzi czy ktoś ma. Nikt nie miał, ale poradzili mi skoczyć do miasta do warsztatu rowerowego. Tak więc też zrobiłem. Wypiłem sobie przed otwarcie espresso w kawiarni. Przesympatyczny facet z warsztatu pożyczył mi imbus i mogłem z normalnymi hamulcami kontynuować jazdę. Trochę czasu mi zleciało już z rana. Do granicy z Włochami niby większość czasu droga w dół prowadzi, ale na złość zaczął dowalać wiatr. Dojeżdżam do granicy, proszę Włocha o zrobienie zdjęcia. Wyjaśnił mi trochę co i jak we Włoszech jest. Właściwie po tej rozmowie nabrałem pewności w rozmawianiu w obcym języku. Jak coś źle po włosku powiem to poprawiają jak powinno być (nie to co Francuzi, gdzie jedna litera przekręcona jest już czymś nie do wyobrażenia). Zaraz za granicą skoczyłem zjeść tradycyjną pizzę. Ewidentnie najlepsza pizza jaką w życiu jadłem. Po obiedzie dowalił taki, że szok. 39°C niemal do końca dnia widniało na termometrach. Nawet wiatr nie ochładzał tylko potęgował uczucie gorąca. Mimo wypicia hektolitrów wody ciągle pić się chce i gorąco. W Latisanie spotykam Polaków, którzy jechali Polonezem na wakacje do Rzymu prosto z Chorwacji. Troszkę porozmawiałem sobie z nimi, mała odmiana zawsze. Nocuję w San Giorgio di Livenza pod... mostem. Najbardziej hardcorowy nocleg jaki w życiu miałem.

Słowenia.rar part 1

Poniedziałek, 22 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Trasa: Lenti -> Rédics -> Lendava [SLO] -> Gornja Bistrica -> Logarovci -> Gabrnik -> Ptuj -> Črešnjevec -> Slovenska Bistrica -> Poljčane -> Podplat

Mapka i zdjęcia później

Wcześnie wstałem, więc wcześnie rano przekroczyłem granice. Znikomy ruch samochodowy towarzyszył mi przez cały dzień. Co prawda dużego wyboru dróg tutaj nie ma, aczkolwiek samochody jeżdżą przeważnie autostradami, gdyż tych nie brakuje. Miałem drobny problem ze znalezieniem drogi, spytałem się faceta, który znał tylko słoweński i włoski. Całe szczęście, że pouczyłem się trochę włoskiego przed wyjazdem. Spytałem się go o drogę i rozwiał moje wątpliwości. Do Ptuj wietrznie trochę, ale mimo wszystko docieram przed południem. Zwiedzam sobie trochę Ptuj- najstarsze miasto Słowenii i zamawiam najtańszy obiad. Dostałem GIGANTYCZNĄ porcję jedzenia. Ledwo co zjadłem. :) Za Ptuj pojawiają się pierwsze pagórki, za to przestaje wiać. Rewelacyjnie się jeździ przez te klimatyczne drogi i miasteczka. Nocuję w Podplacie na szczycie dwukilometrowego podjazdu.

Survival językowy

Niedziela, 21 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Trasa: Balatonfüred -> Aszófő -> Balatonakali -> Badacsonytomaj -> Keszthely -> Hévíz -> Alsópáhok -> Pacsa -> Bak -> Nova -> Lenti

Mapka i zdjęcia później

Od tego dnia zaczynam podróżować samotnie. Nad Balatonem jeszcze spory ruch samochodowy, co jest rzeczą nie dziwną gdyż sezon wakacyjny jeszcze w pełni. Na początku jadę z 3 Węgrami. Przeżyłem przyśpieszony kurs języka niemieckiego, gdyż niemieckiego nigdy się nie uczyłem. Całe szczęście, że dość szybko się uczę więc potrzebne słowa w moment się nauczyłem. Potem jechałem z 1 Węgrem, na szczęście znał angielski na poziomie komunikatywnym, a nie na poziomie "little". Za Keszthely jadę już sam. Strasznie spokojnie na drogach. Troszkę zaczęło wiać, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio. W Bak wbijam do baru i to było jedyne miejsce, gdzie przez 3 tygodnie dało radę porozumieć się w języku francuskim. Zastanawiałem się czy na raz nie dojechać do Słowenii, ale ostatecznie rozbiłem się jeszcze na Węgrzech, by móc rano wydać forinty.

Nie lubię PKP

Sobota, 13 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Trasa: Pabianice -> Bełchatów -> Kamieńsk -> Radomsko -> Gidle -> Pilica -> Wolbrom -> Skała -> Ojców -> Kraków -> Kryspinów

Mapka później

Wstaję wcześnie rano, by po gigantycznej ulewie wyruszyć w kierunku Krakowa. Z początku zimno, potem zaczyna być upalnie. Pierwsze 125km przejechałem błyskawicznie, po drodze wyprzedzam nawet rowerową pielgrzymkę do Częstochowy. Po 125km zaczynają się pierwsze górki, które z czasem zmieniają się w dłuższe podjazdy. W Pilicy łapie mnie burza co zmusza mnie do postoju. Po burzy ruszam dalej i podczas krótkiego zjazdu łapie mnie ulewa, przez co ciuchy mam mokre strasznie, stanąłem chwile na przystanku, ruszyłem dalej i ciuchy praktycznie od razu wyschły. Wbijam do Ojcowskiego Parku Narodowego, który zwiedzam sobie i odświeżam wspomnienia z dzieciństwa. Jadę fajnym brukowym odcinkiem i kieruję się bez większych problemów na Kryspinów. Przeważnie zjazdy są, więc kilometry pokonuje naprawdę szybko. Z racji braku znaków ląduje w Krakowie. Pytam się o drogę, trafiam do Kryspinowa, spotykam Michała na miejscu i rozbijamy namiot w lesie. I tym sposobem za prawie friko dojechałem do Krakowa, bez zbędnego stresu związanego z podróżą pociągiem.

Troszkę na słońcu

Piątek, 5 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 0-50km, Sam, Szosówka
Trasa: Pabianice -> Wola Zaradzyńska -> Gospodarz -> Rzgów -> Tuszyn -> Tuszynek Majorancki -> Górki Małe -> Górki Duże -> Jutroszew -> Lesieniec -> Rędociny -> Stoczki-Porąbki -> Dłutów -> Huta Dłutowska -> Budy Dłutowskie -> Pawłówek -> Pawlikowice -> Terenin -> Hermanów ->
Pabianice

Mapka trasy tutaj

Wczoraj nie jeździłem, gdyż kolor mojej skóry ewidentnie wskazywał na to, że przesadziłem z czasem spędzonym na słońcu i nie chciałem pogarszać sytuacji Dopiero dzisiaj pyknąłem jakąś króciutką trasę. Jechało się ok, troszkę zamulałem tylko po przedwczoraj.

Takie tam po okolicy

Środa, 3 sierpnia 2011 · Komentarze(8)
Trasa: Pabianice -> Bychlew -> Pawłówek -> Huta Dłutowska -> Budy Dłutowskie -> Dłutów -> Stoczki-Porąbki -> Rędociny -> Lesieniec -> Jutroszew -> Lutosławice Szlacheckie -> Lutowławice Rządowe -> Wola Kamocka -> Lubanów -> Papieże -> Brzoza -> Jarosty Małe -> Jarosty Duże -> Piotrków Trybunalski -> Zalesice -> Kałek -> Przygłów -> Sulejów -> Jaksonek -> Honoratów -> Wójcin -> Krasik -> Kłopotów -> Paradyż -> Solec -> Trojanowice -> Żarnów -> Łysa Góra -> Grębienie -> Maleniec -> Wyszyna Rudzka -> Ruda Maleniecka -> Jacentów -> Radoszyce -> Górniki -> Nalewajków -> Wyrębów -> Kłucko -> Staszów -> Leśniówka -> Grzymałków -> Borki -> Węgrzynów -> Mniów -> Bobrza -> Ćmińsk -> Umer -> Samsonów -> Janaszów -> Zagnańsk -> Belno -> Zalezianka -> Ostojów -> Suchedniów -> Michniów -> Wzdół-Kolonia -> Kamieniec -> Bodzentyn -> Św. Katarzyna -> Krajno Pierwsze -> Górno Parcele -> Wola Jachowa -> Bieliny -> Nowa Huta -> Huta Stara -> Stara Huta -> Szklana Huta -> Huta Szklana -> Św. Krzyż -> Huta Szklana -> Szklana Huta -> Stara Huta -> Huta Stara -> Nowa Huta -> Bieliny -> Wola Jachowa -> Górno -> Radlin -> Cedzyna -> Kielce -> Kostomłoty Drugie -> Miedziana Góra -> Ćmińsk -> Bobrza -> Przyjmo -> Berlinka -> Mniów -> Przełom -> Lisie Jamy -> Jacentów -> Grębenice -> Łysa Góra -> Żarnów

Mapka

Pomysł przejechania 400km w ciągu dnia narodził się już w październiku. Czułem niedosyt po trzysetce. Trasa zaplanowana była od razu. Celem padły Góry Świętokrzyskie dlatego, że jest dużo ciekawych rzeczy do zobaczenia. No i dosyć dobrze je znam. Były nawet osoby chętne, ale a to pogoda, a to coś i już sam zostałem. Wyjechałem o 6.30 rano. Przez pierwsze 10 minut zimno, ale potem temperatura idealna. Z początku zamulałem trochę, ale po kilkunastu kilometrach złapałem rytm i już jechałem z prędkością 35-40km/h, czyli z założeniami. Błyskawicznie dojechałem do Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie po raz kolejny remont mostu zmusił mnie do prowadzenia roweru przez mały kawałek. W Piotrkowie Trybunalskim bez problemu kieruje się na Zalesice. Droga pusta, po chwili pojawia się znak zakazu wjazdu z powodu remontu drogi. Zaryzykowałem i pojechałem prosto. Wyjazd z drogi był, ale taką wąską drogą dla pieszych. Dalej główną drogą w mgnieniu oka docieram do Sulejowa. Ruch samochodowy spory. Tutaj nastąpiła 1 modyfikacja trasy,. Zdecydowałem, że pojadę główną drogą do Żarnowa. Wtedy nadłożę może z 5km, ale stracę mniej czasu na szukanie drogi. Okazało się to trafnym wyborem, gdyż samochody przeważnie jechały w drugą stronę. Kilometry do Żarnowa również lecą bardzo szybko, bodajże w pół godziny z Sulejowa tam dojechałem. Z Żarnowa, jadę główną drogą w kierunku Kielc, by po chwili skręcić na Maleniec. Od tego momentu jadę w województwie świętokrzyskim. Dojeżdżam szybciutko do skansenu, gdzie robię pięciominutowy postój. Z Maleńca wracam na główną drogę, by po chwili znów odbić- tym razem na Radoszyce. W Radoszycach musiałem się już pierwszy raz na trasie spytać o drogę, gdyż nie miałem pojęcia jak wyjechać z miasta. Po krótkim błądzeniu w końcu wyjeżdżam z miasta. Do Mniowa trasę pokonuję z pamięci. Powoli zaczyna się zwiększać ilość wzniesień. W Grzymałkowie postój w sklepie, by kupić coś innego niż batoniki oraz uzupełnić wodę. Po uzupełnieniu zapasów dojeżdżam delikatnym podjazdem do Mniowa. Tutaj przecinam Pasmo Bolechowickie. Z Mniowa główną drogą docieram do Ćmińska. Po drodze kilka bardzo stromych podjazdów. O dziwo trudności nie sprawiają mi, ale za to zjazd z każdego z nich jest epicki. W Ćmińsku skręcam na Zagnańsk- czyli w kierunku Dębu Bartka. Najpier zatrzymuje się przy byłej hucie w Samsonowie, potem zatrzymuje się chwile przy Bartusiu. Jadę kawałek tą drogą i odbijam na wioskę Belno. Tutaj na MEGAwypasistym podjeździe łapie mnie GIGAkryzys. Zdziwiłem się, gdyż jadłem cały czas, piłem cały czas, wyspany byłem a zmęczenia nie czułem. No i całkiem dobra średnia zaczęła spadać na łeb i szyję. Na 168km była to 31,5km/h. Wturlałem się jakoś na górę podjazdu i mogłem rozkoszować się długim zjazdem. Zatrzymałem się przed samym Suchedniowem, gdyż zauważyłem restaurację. Okazało się, że zamknięta, jednak tak się złożyło, że właściciel był i otworzył specjalnie dla mnie. Zjadłem tutaj naprawdę solidny i tani obiad. Poczekałem kilkanaście minut i kontynuowałem zjad aż do Suchedniowa. Skręcam na Bodzentyn, zaczyna się minimalny podjazd i co? I Męczy mnie kryzys. Pod śmiechu wartą górkę wjeżdżam z prędkością 15-20km/h zatrzymując się po drodze kilkukrotnie. Nawet na zjeździe 40km/h nie byłem w stanie wyciągnąć. W Bodzentynie kieruję się na Św. Katarzynę, by przeciąć Pasmo Łysogór. Kryzys męczy dalej, więc pod pięciokilometrowy podjazd najzwyczajniej na świecie wlokę się. Na szczycie zatrzymuję na chwilę, by rzucić okiem na widok i rozkoszuje się zjazdem. Nawet jest wydzielony pas dla rowerów, aczkolwiek przy prędkości >60km/h dużo wygodniej jedzie się środkiem pasa ruchu. Docieram na dół i kieruję się w kierunku bardzo dobrze mi znanej Łysej Góry. Praktycznie cały czas droga się wznosi, a ja nadal kryzys mam. Dzwonie do ojca, poinformować go, że bardzo prawdopodobny jest 2 wariant trasy (czyli z powrotem samochodem), który był przygotowany już wcześniej. Dotarcie na szczyt zajęło mi mnóstwo czasu. Niska prędkość i częste postoje przyczyniły się do tego. Na szczycie urządziłem dłuższy postój, zjadłem wszystko co miałem w kieszonkach i po jakiś 30 minutach zacząłem zjazd. Zjazd to właściwie był najlepszy moment dnia dzisiejszego. ~70km/h przez kilka kilometrów było na liczniku. Z ciekawostek nikomu do szczęścia nie potrzebnych- Huta Szklana jest najwyższą miejscowością województwa świętokrzyskiego. Dziękuje za uwagę, wracam do opisu. Dojechałem na dół, zatrzymałem się przy najbliższym sklepie w celu uzupełnienia zapasów. Posiedziałem chwilę na ławce i ruszam dalej. Kryzys minął. PO 80km męki. Znów zacząłem jechać z jakąś normalną prędkością. Większość drogi do Kielc z górki było, więc 40-50km/h podczas spokojnej jazdy z minimalnym wiaterkiem w plecy (nota bene przeszkadzającym mi przez 240km) to było coś. W Kielcach bez korku, przejeżdżam bez problemu przez nie. Za Kielcami mogę dalej powrócić do szybszej jazdy. Docieram znów do Pasma Bolechowickiego. Jadę nawet kawałek Torem Wyścigowym na Miedzianej Górze. Chwilę po tym sytuacja, która humor do końca dnia poprawiła. Nad drogą czasem znajdują się tablice "Kierowco jedziesz xxx km/h. Zwolnij!". Więc taka pojawiła się na mojej drodze, a właściwie nad, zauważając ją odwracam się czy nic z tyłu nie jedzie. Nic nie jedzie. Challenge accepted. Wstałem z siodła, kilka obrotów korbą i miotania rowerem jak szatan i wyskoczyło na tablicy. "Kierowco jedziesz 53km/h. Zwolnij!". Aż się zdziwiłem, że na rowery też to działa. Dalej kilka górek przede mną- pokonywanych przez mnie już dzisiaj, lecz z drugiej strony. O dziwo podjeżdżanie idzie dużo lepiej niż wcześniej. Górki minęły i już dalej droga praktycznie caaaaaaały czas leciutko w duł prowadziła. Wykorzystując ukształtowanie terenu, 40km/h było z reguły normalną prędkością. Zaczyna się las. Strasznie długo jadę w tym lesie. Odczuwam głód, gdyż zapasy jedzenia się skończyły. Myślę sobie, że fajnie by było jakby był bar. Nie minęło 300m. Bar. Pakuję się do środka, zamawiam hamburgera i jadę dalej już z włączonym oświetleniem. Do Żarnowa dojeżdżam punktualnie o 21, czyli tak jak umawiałem się z ojcem. Przebieram się w suche ciuchy, idę na kawę i wracamy. Do domu docieram o 23, gdyż oznakowanie drogi na Sieradz w Piotrkowie Trybunalskim jest tragiczne. Jak ktoś nie wie o co chodzi, to niech zobaczy na co się naciąłem w zeszłym roku podczas jechania wcześniej wspomnianej trzysetki. Reasumując, do domu o dziwo dojechałem nie ujechany, myślę że bym dojechał do domu rowerem, lecz dopiero koło 2-3 w nocy. Niestety długi kryzys pochłonął masę cennego czasu. Będzie trzeba spróbować za rok.