Troszkę rano zaspałem, ale wyrobiłem się, co prawda na ostatnią chwilę, na ustawkę. Było zimno jak wyjeżdżałem - -12°C. Ubrany byłem idealnie na tak mroźną temperaturę. Szczególnie w kolana było ciepło. Pojawił się nawet facet, który zamiast tylnego koła miał gąsienicę. Z początku nic nie wskazywało masakry, jechaliśmy asfaltem aż do skrętu na Terenin. Tutaj już po lekkim śniegu dojechaliśmy do Lasu Karolewskiego. Od tego momentu zaczęło się naprawdę ciężko na początku jazda polegała na przejechaniu kawałka i ruszania od nowa. Potem jak złapałem rytm to nawet 20km/h ciąłem po śniegu. Trasę ustalaliśmy spontanicznie i po niedługiej jeździe skręciliśmy w lewo w jeszcze większy śnieg. Mijamy po drodze 2 znajomych, którzy biegali. Motywują nas słowami: "dalej się będzie świetnie jechało". Oczywiście słowo "świetnie" było wypowiedziane w ironii. Dojeżdżamy do Wielkiej Wody, gdzie chwilę czekamy na innych. Pojawiło się całkiem sporo osób. Naliczyłem 16, co jest chyba niezłą frekwencją jak na mroźny dzień. Robi się coraz cieplej. Ustalamy dalej trasę i jedziemy nie pełnym składem czerwonym szlakiem. Jechałem na końcu, więc nie musiałem aż tak bardzo przedzierać się przez ten śnieg. Koła idealnie w ślady wpadały. Wyjechaliśmy na drodze Mogilno Małe-Chechło II. Tutaj wyraźnie czuć, że jest dużo mniej śniegu. Dojeżdżamy do Mogilna Małego, gdzie kierujemy się znowu w las. Trafiamy znów do Wielkiej Wody i znów zastanawiamy się gdzie jechać. Wybraliśmy drogę do Stawu Jeziorko. Tutaj już wyraźnie moje ręce czuły zmęczenie. Ramiona, przedramiona i barki. Jakbym z 2 tony węgla załadował na ciężarówkę. Momentami nie miałem siły utrzymać prosto kierownicy, co zmuszało mnie do wielokrotnego zatrzymywania się. Wymęczyłem się strasznie na tym krótkim odcinku. Dalej znów w głęboki śnieg. Jakoś dojechałem do tego stawu. Tutaj spotykamy leśniczego, który niezłą miał z nas polewkę. Szczególnie z tekstu: "jakbym na spacer chciał iść to bym nie brał roweru". Chwilkę tutaj czekamy i ruszamy dalej. Nie znałem tej drogi nigdy wcześniej, więc miałem okazję teraz ją poznać. Już szło mi trochę lepiej, nie zatrzymywałem się tak często. Ale zaliczyłem piękną glebę w zaspę. Pięknie się leciało przez kierownicę. Pocieszające jest to, że nie tylko ja takie gleby zaliczałem. Wyjechaliśmy z lasu niedaleko Róży. Znów chwilkę czekamy i jedziemy już przez pola. W końcu jakaś normalna prędkość i droga. W Pawlikowicach we dwóch skręcamy do domu. A w Hermanowie rozdzielamy się i już jadę sam. Współtowarzysz pojechał na przełaj przez pole. Ja chciałem pojechać szutrową drogą i wyjechać koło stadionu PTC, ale zawróciłem do asfaltu i wróciłem do domu. Dawno się tak nie ujechałem.
Jak co niedzielę przyszedł czas na jazdę w grupie. Ktoś trafnie zauważył, że w tygodniu pogoda jest do d... nosa, a w niedziele świetna. Dojechaliśmy do Tuszyna i jeden złapał drugiego kapcia dzisiaj. Tak się złożyło, że zapas wykorzystał na dojazd na miejsce zbiórki, więc pożyczyłem jak się okazało za krótki wentyl, a grupa z Łodzi już przejechała. Jakoś powolutku wrócił do domu, a ja zacząłem gonić grupę. Pojechałem delikatnie krótszą trasą, jak się okazało jechałem cały czas tuż za peletonem. Ano bywa.
Otwieram rano oczy, patrze za okno. Jakoś tak inaczej-słonecznie. Zjadłem coś i zacząłem się szykować na rower. Po ostatniej jeździe okazało się, że w oponie jest zarąbista dziura. I tak opony szły do wy6miany na przyszły sezon, ale szkoda bo bym dotyrał je jeszcze. Wygrzebałem jakąś starą oponę- Continental Grand Prix. Opona ma więcej km przejechane niż ja w tym roku. :) O dziwo nie ma pęknięć itp. Jest po prostu łysa. ;] Zerkam na termometr. Hm, troszkę ciepło. Wygrzebałem letnie ciuchy i w drogę. Na podwórku poprawiam jeszcze przerzutkę tylną, bo rower w mieszkaniu zaliczył glebę. Na miejscu zbiórki dość sporawo ludzi. Jedziemy do Tuszyna, gdzie prawie wszyscy czekają na łódzką grupę. Podczas czekania niemal każdy przebiera się- za gorąco. Ja również wpakowałem kamizelkę do kieszonki tylnej. Przyjeżdża grupa. Z początku spokojnie, ale potem już nieco szybciej tak koło 40km/h jechaliśmy. Od Woli Kamockiej już troszkę mocniej na podwójnym rancie 40-45km/h jechaliśmy. Pewnie byłoby jeszcze szybciej gdyby więcej osób pracowało. Skręcamy na Tuszyn. Tutaj kapcia łapie ktoś tam z tyłu. Nie chce nam się czekać, to jedziemy z 10-15km/h. Jakieś 6km dalej doganiają nas osoby, które zostały i jedziemy dalej. Znów mocno, a od Dłutowa to już w ogóle. Często na zmiany wychodziłem. Grupa skręca na Rydzyny, a ja na Pawlikowice. Zrobiło się strasznie ciepło, więc zdjąłem rękawki. Dość spokojnie dojechałem do domu. A koło szkoły drobny incydent. Jakiś dziadek wyskoczył na pasy tuż przed mój rower. Dobrze, że nic z naprzeciwka nie jechało.
Ponieważ dzisiaj święto to na ustawkę pojechałem. Mało osób od samego początku. Na początku pogoda ok, dołączyliśmy do Łodziaków i zaczęło mżyć. Najechałem na kamień i rozciąłem oponę wraz z dętką. Wymiana nie była szybka. Przy tym wietrze to było ekstremum. Zmieniłem, ujechałem kawałek i znów postój- źle ułożyła mi się dętka. Szybko poprawiłem i ruszam pod wmordewiatr. Po drodze znów deszczyk mnie łapie. W Dłutowie łapie mnie głód i zaczyna troszkę mocniej padać. Na szczęście zbytnio nie zmokłem.
Wykorzystałem dzisiaj okienko pogodowe i pojechałem na ustawkę. Jak przejeżdżałem przez miasto drogi były jeszcze wilgotne, ale z czasem stawały się coraz bardziej suche. Do Tuszyna spokojnie, gdzie poczekałem na grupę z Łodzi. Dalej już cały czas w granicach 35-40km/h. Ktoś złapał kapcia w Jutroszewie, więc poczekaliśmy na niego. W Woli Kamockiej zaczęło mżyć. Nie przeszkadzało to nam w dalszej jeździe. Nawet nie jechało się tak źle w ten lekki deszczyk. W Pabianicach pojechałem prosto, a grupka skręciła w prawo. Niecodzienną rzeczą było to, że z nami jechało 2 facetów na.. tandemie szosowym.
Wstałem rano, patrzę za okno. Mokro. Kurcze jechać czy nie? A zebrałem się jakoś i pojechałem. Chwilę poczekałem na miejscu zbiórki. Już myślałem, że tylko ja wpadłem na taki genialny pomysł, a tu pojawiły się kolejne osoby. Mżawka, która towarzyszyła podczas dojazdu przeszła. 10.05 ruszyliśmy spokojnym tempem. Postanowiłem dołączyć do grupy z Łodzi by się wyżyć. Jakie było moje zdziwienie jak zobaczyłem kilka osób i jadące spokojnie. Dołączyliśmy do nich i w ten sposób całą trasę przejechaliśmy. Momentami to w ogóle się nie czuło, że się jedzie. Dzisiaj do baru nie zaglądaliśmy ze względu na bardzo małą ilość osób.
A wczoraj umówiliśmy się z Tomkiem, że spotkamy się na ustawce. Wstałem dość późno, bo w okolicach 10.00. A 10.30 trzeba wyjechać by zdążyć. Jakoś szybko się zebrałem i udało mi się wyjechać 10.35. Na miejscu pojawiłem się równo o 11.00. Po chwili zaczęli się wszyscy zlatywać i w drogę. Z początku wolno, potem jakoś się rozkręciło towarzystwo. Momentami tempo jak w lipcu. Do samego początku dużo pracowałem z przodu i udało mi się dojechać do końca. Tylko na finishu nie wyrywałem się do przodu, bo po co? W barze chwilkę posiedziałem. Zjadłem banana, batonika i wypiłem colę. Potem spokojny powrót z Tomkiem i paroma osobami.
Coś mało osób dzisiaj się pojawiło. Z początku baaaaaaaardzo leniwie. W Rzgowie wyszedłem na zmianę i do Tuszyna pociągnąłem grupkę. A zeszedłem ze zmiany i od tego momentu przycisnęli nieco. Nie zmęczyło mnie to bardzo, bo cały czas spokojnie jechałem. Na szczycie górki odwracamy się i sporo osób urwało się. Poczekaliśmy chwilę i znów ogień. >50km/h przycisnąłem, zaczyna się górka. Zostałem sam. Do Jutroszewa dojechałem sam. W sumie to czekałem na nich, bo po co jechać samemu. W Jutroszewie znów rozpędzamy pociąg. Z początku znajomy na zmianie, a potem ja... aż do Dłutowa cały czas ponad 40km/h. W Dłutowie zaczyna się górka i znów jadę z przodu. Na szczycie odwracam się i znów nikogo nie mam. Postanowiłem spokojnie jechać do baru. Liczyłem, że dogonią mnie, bo przecież nie jechałem 50km/h. Hmm... myliłem się. Do baru sam dojechałem w ogóle nie ujechany. Zamawiam tam Pepsi na krechę i wracam do domu, bo musiałem do Łodzi jechać załatwić parę spraw.
Długo wyczekiwany moment- nareszcie mogłem przyjechać na szosówce na ustawkę. Coś mi się za lekko jechało. Standardowo do Rzgowa spokojnym tempem, potem delikatnie przycisnęliśmy, wychodzę na zmianę, odwracam się i... wszyscy daleko w tyle. Postanowiłem dalej jechać swoim tempem, bo i tak mnie dogonią. Myliłem się jednak. Praktycznie cały czas jechałem w granicach 35-40km/h, choć bywało jeszcze szybciej. Nie jechałem mocno jechałem od tak spokojnie mimo przeszkadzającego wiatru. Odwracałem się wiele razy do tyłu by zobaczyć, gdzie są i za każdym razem ich nie widziałem. Jasny gwint, czemu do panów z Łodzi nie mogłem dzisiaj dołączyć? :p Nie zmęczony wróciłem do baru w Rydzynach, kupiłem Pepsi i dość szybko się zwinąłem do domu.
Trasa taka sama jak tutaj. I tam jest również mapka.
I co tu pisać. Pojawiłem się o tym samym miejscu co w każdą bezdeszczową niedzielę. Jakiś pomór dzisiaj, bo mimo 10:05 było mało osób. Do Jutroszewa ze wszystkimi, dalej w 4 osobowej grupie. W sumie to nie mam nastroju by opisywać. W Jutroszewie zdełcho mi mp3 i straciłem sygnał w pulsometrze. Dane z pulsometru po 1:05 jazdy: AVG 160ud/min HrMAX 190ud/min 725kcal
Mam 18lat, uczę się w 1LO w klasie geograficzno-historycznej. Nie trzeba chyba pisać, że lubię geografię i turystykę, dlatego od czasu do czasu staram sobie zorganizować jakąś dłuższą/ciekawszą trasę z nastawieniem na zwiedzanie. Zawsze jeździłem turystycznie, ale od marca 2009r. zacząłem trenować kolarstwo szosowe. Oczywiście nie trzeba pisać, że lubię dystanse składające się z 3 cyfr przed przecinkiem. :)
Kontakt:
GG: 1326631
Poczta: radek_3131@o2.pl