Trasa taka sama jak tutaj. I tam jest również mapka.
I co tu pisać. Pojawiłem się o tym samym miejscu co w każdą bezdeszczową niedzielę. Jakiś pomór dzisiaj, bo mimo 10:05 było mało osób. Do Jutroszewa ze wszystkimi, dalej w 4 osobowej grupie. W sumie to nie mam nastroju by opisywać. W Jutroszewie zdełcho mi mp3 i straciłem sygnał w pulsometrze. Dane z pulsometru po 1:05 jazdy: AVG 160ud/min HrMAX 190ud/min 725kcal
Trasa: Pabianice -> Hermanów -> Terenin -> Chechło II -> Mogilno Małe -> Mogilno Duże -> Róża -> zielony szlak -> Kolonia Ldzań -> Morgi -> Ślądkowice -> Mierzączka Duża -> Drzewociny -> Zimne Wody -> Brogi -> Kolonia Ldzań -> Ldzań -> czerwony szlak -> Barycz -> Łask Kolumna -> Dobroń -> Dobroń Mały -> czarny szlak -> czerwony szlak -> Wielka Woda -> czerwony szlak -> Terenin -> Hermanów -> Pabianice
Nie miałem pomysłu na jazdę dzisiaj, więc postanowiłem poszukać jakiejś nieco dłuższej trasy na zimę. Głównym celem, było jak najczęstsze unikanie głównych dróg. Wiadomo zima= śnieg/lód, więc lepiej glebę walnąć w miejscu, gdzie aut nie ma. Trasę zaczynam standardowo, czyli przecinam wzdłuż i wszerz Las Karolewski. Docieram do Róży, gdzie dojeżdżam zielonym szlakiem do Koloni Ldzań. Tutaj asfaltem do Ślądkowic, a od Ślądkowic do Mierzączki Dużej. Teraz odbijam w prawo w mało mi znane rejony. Tzn. jechałem tu kilkukrotnie, ale wypadało by przed zimą odświeżyć sobie pamięć. No i tym oto sposobem dojechałem do skrzyżowania "T" i zamiast skręcić w prawo to skręciłem w lewo. Tym oto sposobem znalazłem świetne miejsce na ognisko/grilla w starorzeczu Grabi .
Ponieważ dalej przejazd był nie możliwy, musiałem zawrócić do wcześniej wspomnianego skrzyżowania i pojechać tak jak powinienem. Po jakiś kilku kilometrach odświeżyła mi się pamięć, czyli przypomniała mi się ta trasa. Ostatni raz tam jechałem ponad pół roku temu. Dojechałem tą drogą do Koloni Ldzań. Tutaj przejechałem kawałeczek asfaltem i wpakowałem się na czerwony szlak, by dojechać do Baryczy.
Z Baryczy dalej szlakiem do Kolumny. W Kolumnie odbieram swoje empefri z kablem USB i jadę krajową 12 do Dobronia. Potem przez Dobroń Mały dojeżdżam do Lasu Karolewskiego i dobrze mi znanymi szlakami wracam do domu.
Z takich ciekawostek to: - o dziwo w lesie sucho - jednego rowerzystę dzisiaj 3 razy mijałem w różnych miejscach trasy, za trzecim razem oboje się śmialiśmy z tego
Dzisiaj jakiś dziwny dzień. Myślałem, że rower mi poprawi humor. Niestety tak się nie stało. Jeżeli chodzi o dzisiejszą trasę to początek niemal taki jak zawsze. Potem spontanicznie kupiłem w Dłutowie kupiłem 2 browce i pojechałem do Orzku odwiedzić wakacyjne miejsce pracy. Tutaj zostawiam 2 browce (idealnie do dużej kieszonki się mieszczą), bo obiecałem kiedyś. I wracam do domu przez Ślądkowice. Testowałem dzisiaj nowe spodnie i kurtkę. Są cieplejsze niż moje poprzednie. Z początku się ugotowałem troszkę, ale potem było ok. Więcej dzisiaj nie opisuję, bo nastroju nie mam.
Jak co niedziele zawitałem na ustaweczkę. Obecność gipsu na nadgarstku spowodowała, że zostałem zalany masą pytań. Niektórzy nie mogli uwierzyć, że w TIRa walnąłem i tylko tyle sobie zrobiłem. Inni dziwili się, że da się tak jechać. Owszem da. :) Dojechałem z nimi do Prawdy, gdzie odbiłem prosto do lasu by nikogo nie zabić. W lesie pełno grzybiarzy. Samochodów tyle jak w godzinach szczytu w Łodzi. Wyjechałem w Tuszynie, gdzie dla odmiany odbiłem na Dylew. Miałem okazji zobaczyć, gdzie dzisiaj ma finish łódzka ustawka "Rzgowska", bo dzisiaj odbywały się mistrzostwa tej ustawki. Wyjeżdżam w Górkach Dużych, gdzie grzeję na Dłutów. Grzeję w sensie dosłownym, bo jadę 35-40km/h. W Dłutowie skręcam do Lasu Rydzyńskiego. Tutaj jeszcze więcej samochodów. Momentami zastanawiałem się czy te samochody przypadkiem nie stoją w korku. :p Wyjeżdżam z lasu na Rydzynach i bez zaglądania do baru jadę do domu.
O 9.00 zebraliśmy się pod szkołą. Przyjechało 15 osób i o dziwo wyruszyliśmy prawie punktualnie, co na szkolnych wycieczkach jest rzadkością. OD razu jedziemy w kierunku Alei Dębów Szypułkowych. Przejeżdżamy nią i wyjeżdżamy na polach. Dojeżdżamy do Hermanowa i tutaj odbijamy na las. W lesie jedziemy dotąd mi nieznaną drogą. Całe szczęście, że jadę na samym końcu, bo uczestnicy rajdu mają tendencje do ocierania się o koła, wpadania na siebie itp. Szczerze mówiąc to tak było aż do samego końca. :) Z lasu wyjeżdżamy w Pawlikowicach. Kawałeczek asfaltem i dalej znów w lesie. Tym razem trasę kojarzę z wcześniejszych rajdów pieszych/rowerowych. Najpierw dojeżdżamy do cmentarza wojennego z czasów I wojny światowej. Pochowanych jest tam kilkuset żołnierzy armii rosyjskiej i niemieckiej, którzy zginęli w czasie Bitwy o Łódź. Po tej krótkiej wizycie jedziemy dalej i dość szybko (O ile taką jazdę można nazwać szybką, bo tak naprawdę wleczemy się kilkanaście km/h. Czasami nawet 10km/h nie przekraczamy.) docieramy do punktu docelowego wycieczki- samolotu "Łoś". Samolot który tam się znajduje to replika, zrobiona z tego co wpadło w rękę. :) Jak się znalazł ten samolot w tamtym miejscu? 4 IX 1939r. samolot został zestrzelony i pilot awaryjnie wylądował w lesie.
Dalej przez okoliczne pagórki jedziemy. Takie drobne urozmaicenie, bo potem cały czas płasko. Wyjeżdżamy w Róży, niemal w tym samym miejscu co wjechaliśmy do lasu. Do Pabianic wracamy skrajem lasu. Potem Aleją Dębów Szypułkowych pod szkołę i koniec rajdu. Szkoda, że w tym roku nie było inscenizacji bitwy. Dzwonię do Michała i podjeżdżam pod jego blok. Oddaje mu kasę za zamówione pomoce naukowe i razem wracamy pod mój dom.
Z rana do szkoły. Na WFie pobiegałem 48minut metodą: 5 minut biegu -> minuta spacerku. Koło 10-11km zrobiłem biegnąc. Średni puls 179ud/min, maksymalny 202ud/min, a spalone kalorie to 653kcal. Ze szkoły wróciłem do domu, zabrałem ocieplacze na buty oraz buty i pojechałem do hurtowni zmienić rozmiar z L na XL. Rozmiaru nie było, więc czekam aż z Włoch przyjdą. Kurde, mam gips na łapie, a mogę klamką hamulcową hamować. Chyba w weekend sobie pojeżdżę. :)
Trasa: dom -> hurtownia -> warsztat -> dom -> szkoła -> dom -> -> POLFA Pabianice -> dom -> przychodnia lekarska -> szpital -> przychodnia lekarska -> szpital -> dom -> warsztat w Bychlewie -> dom
Pół nocy nie przespałem, bo tak mnie ręka bolała po wczoraj. Rano przeszło. Spakowałem się i wsiadłem na rower. Najpierw pojechałem do hurtowni ciuchów kolarskich odebrać 3 rzeczy. Prosto z hurtowni pojechałem do warsztatu rowerowego. Z warsztatu do domu po plecak i przy okazji przymierzyłem ciuchy. Wszystko dobre, no może po za ocieplaczami na buty, które wymienię na rozmiar większy. Z domu do szkoły. W szkole strasznie mnie ręka zaczęła boleć i znów spuchła. Zwolniłem się po 1,5 lekcji i skoczyłem do domu po papierki potrzebne do lekarza. Jak się okazało jedną książeczkę musiałem podstemplować, więc pojechałem do mamy. Wróciłem do domu po legitymacje szkolną i zapięcie rowerowe i do przychodni lekarskiej pojechałem. Tam skierowali mnie do szpitala. A w szpitalu do z powrotem do przychodni, bo okazało się że babka w przychodni myślała że wszystko w szpitalu mam zrobić. To zamieszanie jest spowodowane tym, że niedawno 18 lat skończyłem, a przychodnia jest do 18 roku życia. :) Zbadała mnie pani doktor i z 2 skierowaniami (RTG i ortopeda) zasuwam do szpitala. W szpitalu troszkę pobłądziłem. Rentgen to momencik. Lale czekanie do ortopedy to przegięcie. Z 1,5 godziny straciłem na czekane w kolejce. Ortopeda obejrzał zdjęcie w komputerze i o dziwo niemal cała ręka CAŁA. Złamaną mam tylko 5 kość śródręcza. Myślałem, że będzie gorzej. Wędruje przez cały szpital do gipsowni i wychodzę na dwór. Kurde, jak odpiąć rower lewą ręką? Proszę o pomoc jakąś panią i jadę do domu. W domu oglądam paczkę, która przyszła- klamkomanetki. Jem obiad i grzeję do serwisu, w którym leży szosa. O dziwo bez problemu się jedzie z gipsem. Ba, nawet klamkę hamulcową mogę naciskać. :) Zostawiam klamkomanetki, rozmawiam z pół godziny w wracam na chatę.
Miały być dzisiaj 2 godzinki spokojnej jazdy, ale noga podawała więc tuż za miastem zacząłem się rozkręcać. Najpierw było 30km/h, potem 40km/h, a potem 50km/h ciąłem. Nagle wyprzedza mnie TIR, co nie dziwi mnie gdyż to normalna rzecz. Jechał nieznacznie szybciej niż ja. Odstęp zachował itp. Ja oczywiście nie pakowałem się do tunelu aero, bo dawno z tego wyrosłem. No dobra, pakuję się tylko za traktory i koparki, bo szybko nie jadą. Przejechałem jakiś kilometr od manewru wyprzedzania i kierowca zaczął ostro hamować (dodam, że odstęp nie był kolosalny, bo jechał niewiele szybciej niż ja, ot tak ze 100m). Również zacząłem hamować, ale w porę zauważyłem że nie wyhamuje. Uderzyłem lekko przednim kołem i policzkiem w tył przyczepy. W tym momencie odepchnąłem się nadgarstkiem od przyczepy, by bezpiecznie przewrócić się na lewą stronę. Przeszlifowałem na plecach z 10m i błyskawicznie wstałem. Kierowca TIRa nawet nie zauważył, że w niego uderzyłem. Oglądam siebie, oglądam rower i wszystko ok. No może po za rowerem gdzie spadł łańcuch i wykrzywiła się kierownica od uderzenia w asfalt. Wsiadłem na rower i pojechałem od razu do serwisu. Nabyłem tam nowy mostek, bo stary okazał się pęknięty.
W domu wymieniam mostek i oglądam kierownicę wraz z rurą sterową. Wszystko całe.
Chyba w miarę rozsądnie zmniejszyłem straty. Teraz pewnie nasuwa się pytanie: kto zawinił? Myślę, że kierowca został zmuszony do nagłego hamowania (pasy) a ja nie przydzwoniłem delikatnie w niego. Jeszcze z 5-10m i bym wyhamował.
Mam 18lat, uczę się w 1LO w klasie geograficzno-historycznej. Nie trzeba chyba pisać, że lubię geografię i turystykę, dlatego od czasu do czasu staram sobie zorganizować jakąś dłuższą/ciekawszą trasę z nastawieniem na zwiedzanie. Zawsze jeździłem turystycznie, ale od marca 2009r. zacząłem trenować kolarstwo szosowe. Oczywiście nie trzeba pisać, że lubię dystanse składające się z 3 cyfr przed przecinkiem. :)
Kontakt:
GG: 1326631
Poczta: radek_3131@o2.pl