Uwielbiam jeździć w wietrzną pogodę. Wtedy planuję trasę tak by ostatnie kilometry były z wiatrem wiejącym centralnie w plecy. Tak też się dzisiaj stało. Do Łasku męczyłem się pod wiatr. W Łasku średnia prędkość była bodajże 27km/h, a z Łasku do Pabianic średnia znacznie wzrosła za sprawą prędkości z rzędu >50km/h które dominowały przez cały czas. Ba, nawet na odcinku kilku kilometrów 60km/h cały czas jechałem. Zapewne dokręcił bym te 70km/h, bo przełożeń nie brakowało, ale miała być spokojna jazda dzisiaj. No i mina kierowców, którzy ledwo wyprzedzają rowerzystę: bezcenna.
PS. No i zapomniałem napisać, że momentami wiatr był tak silny, że jechałem przechylony na bok.
Trasa: dom -> szkoła -> dom -> sklep rowerowy -> szpital -> dom
Do szkoły w ulewie, powrót bez deszczu i na prawie suchych drogach. Zostawiłem plecak w domu i założyłem nieco mniejszy. Skoczyłem do rowerowego po 2 dętki do szosy (Continental Race). Z rowerowego prosto do szpitala odebrać zdjęcie RTG ręki. Silny wiatr dzisiaj. Pod wiatr cholernie ciężko, ale z wiatrem to prawie 40km/h na luzie się jechało.
Trasa taka sama jak tutaj. Musiałem wykorzystać ładną pogodę i przejechać się. Pierwsze 10km jechało mi się ciężko, potem chwyciłem kierownicę na górnym chwycie i niemal cały czas delektowałem się lekką jazdą Nawet nie zauważyłem kiedy prawie 60km/h było na liczniku. No i w końcu troszkę cieplej niż ostatnio.
Spokojna jazda cały czas, w ogóle zmęczenia nie poczułem, ale o to przecież teraz chodzi. Zajrzałem jeszcze do znajomego w Bychlewie, bo po drodze było. Przez kilka minut lekko mżyło. Dopiero się skapnąłem, że mży gdy zobaczyłem krople wody na kurtce.
Coś mało osób dzisiaj się pojawiło. Z początku baaaaaaaardzo leniwie. W Rzgowie wyszedłem na zmianę i do Tuszyna pociągnąłem grupkę. A zeszedłem ze zmiany i od tego momentu przycisnęli nieco. Nie zmęczyło mnie to bardzo, bo cały czas spokojnie jechałem. Na szczycie górki odwracamy się i sporo osób urwało się. Poczekaliśmy chwilę i znów ogień. >50km/h przycisnąłem, zaczyna się górka. Zostałem sam. Do Jutroszewa dojechałem sam. W sumie to czekałem na nich, bo po co jechać samemu. W Jutroszewie znów rozpędzamy pociąg. Z początku znajomy na zmianie, a potem ja... aż do Dłutowa cały czas ponad 40km/h. W Dłutowie zaczyna się górka i znów jadę z przodu. Na szczycie odwracam się i znów nikogo nie mam. Postanowiłem spokojnie jechać do baru. Liczyłem, że dogonią mnie, bo przecież nie jechałem 50km/h. Hmm... myliłem się. Do baru sam dojechałem w ogóle nie ujechany. Zamawiam tam Pepsi na krechę i wracam do domu, bo musiałem do Łodzi jechać załatwić parę spraw.
Przed 17.00 przyjechał do mnie Michał. I stała się rzecz nie słychana. Musiał czekać na mnie, a nie ja na niego. Poczekał z 5 minut i ruszyliśmy zaplanowaną kilka godzin wcześniej trasą. Początek po asfalcie i z wiatrem z plecy, co zaowocowało szybkim dotarciem do Lutomierska. Na szlak czerwony wjeżdżaliśmy jeszcze jak było widno. W lesie mały postój ściągam żółte szkła i chowam do kieszonki zapinanej na suwak. Dalej zapodałem oświetlenie i zrobiło się nieźle widno w lesie.. Dojeżdżamy do Kolumny i tutaj odbijamy na czerwony szlak. Ponieważ akumulatorki nie były świeże w lampce przedniej intensywność światła nieco spadła. Dojechaliśmy czerwonym szlakiem do drogi Dobroń-Ldzań i Michał zasugerował powrót asfaltem. No ok. Staram się oszczędzać oświetlenie, bo robi się coraz słabsze światło. Spokojnie jedziemy aż do Terenina, gdzie Michał skręca w prawo, a ja jadę prosto. Szybko jadę do domu, bo lampka prawie zdechła. Wtachałem rower na górę, wypakowuję wszystko z kieszonek i... ku*wa, gdzie są żółte szkła. Myślałem, że wypadły mi gdy wyciągałem telefon w Mogilnie Dużym, więc wymieniłam akumulatorki na baterie w lampce i jadę. Cały czas grzeję >30km/h i tym oto sposobem w niecałe pół godziny dotarłem na miejsce. Rozglądam się i nie ma. Ja pie**le. Wracam do domu jeszcze szybciej niż tam przyjechałem (piwko czekało). Swoja drogą zastanawiam się jakim cudem mi wypadły jak 2-3 razy zaglądałem do kieszonki? Przecież jak były w środku to na 100% zleciały na sam dół- tak jak telefon i inne pierdoły.
Trasa taka sama jak tutaj. Kurczę, znów miałem zrobić dzień wolnego od roweru i znów tego nie zrobiłem, bo szkoda mi było pogodę zmarnować. Żeby się zbytnio nie przemęczać to tylko na godzinkę się wybrałem. Znów jechało się ciężko, gdyż nie przespałem pół nocy. Na dodatek wypiłem mocną kawę przed jazdą i mnie strasznie suszyło cały czas. A nie wziąłem nic do picia, by mnie nie ciągnęło na dłuższą trasę. Wjeżdżając do miasta wpadłem jeszcze do hurtowni ciuchów firmy Nalini, by zobaczyć czy coś przyjechało z Włoch. Wyjeżdżając z hurtowni zaczepił mnie facet na góralu, który wracał z roboty na rowerze. Pogadałem z nim aż do samego domu.
Mam 18lat, uczę się w 1LO w klasie geograficzno-historycznej. Nie trzeba chyba pisać, że lubię geografię i turystykę, dlatego od czasu do czasu staram sobie zorganizować jakąś dłuższą/ciekawszą trasę z nastawieniem na zwiedzanie. Zawsze jeździłem turystycznie, ale od marca 2009r. zacząłem trenować kolarstwo szosowe. Oczywiście nie trzeba pisać, że lubię dystanse składające się z 3 cyfr przed przecinkiem. :)
Kontakt:
GG: 1326631
Poczta: radek_3131@o2.pl