Wpisy archiwalne w kategorii

Fotoreportaże

Dystans całkowity:9284.39 km (w terenie 1742.32 km; 18.77%)
Czas w ruchu:409:59
Średnia prędkość:22.65 km/h
Maksymalna prędkość:75.50 km/h
Suma podjazdów:20710 m
Maks. tętno maksymalne:195 (96 %)
Maks. tętno średnie:162 (79 %)
Suma kalorii:88435 kcal
Liczba aktywności:159
Średnio na aktywność:58.39 km i 2h 34m
Więcej statystyk

Styczniowa Góra Kamieńsk

Poniedziałek, 17 stycznia 2011 · Komentarze(9)
Trasa: Pabianice -> Bychlew -> Jadwinin -> Pawlikowice -> Pawłówek -> Huta Dłutowska -> Budy Dłutowskie -> Dłutów -> Podstoła -> Wadlew -> Brzezie -> Drużbice -> Rasy -> Kałduny -> Zawady -> Bełchatów -> Poręby -> Wólka Łękawska -> Łękawa -> Kalisko -> Piaski -> Góra Kamieńsk -> Piaski -> Kalisko -> Łękawa -> Wólka Łękawska -> Poręby -> Bełchatów -> Zawady -> Kałduny -> Rasy -> Drużbice -> Brzezie -> Wadlew -> Podstoła -> Dłutów -> Budy Dłutowskie -> Huta Dłutowska -> Pawłówek -> Pawlikowice -> Jadwinin -> Bychlew -> Pabianice

Mapka

Nareszcie ferie! Korzystając z całego dnia wolnego wybrałem się na Górę Kamieńsk. Jeszcze nie byłem tam w tym roku. :) Coś w sam raz na 4 godzinki spokojnej jazdy. Wstałem dosyć późno i dopiero po 11 wyjechałem. Cieplutko od samego początku, a koło Bełchatowa wyjrzało słońce. Szybko przejeżdżam przez Bełchatów, gdzie o dziwo nie stoję w korku. Jeszcze tylko chwila jazdy i już jestem u podnóża Góry Kamieńsk.

Ten znak na dole to rzadkość w okolicy © radek3131


Zaczynam podjazd... z niedziałającą przednią przerzutką. Mimo dużego skosu łańcucha wjeżdżałem na przełożeniu 52-32 lub 53-28. Duża różnica między tymi dwoma kombinacjami. Masa roweru i wjazd z patelni tak jakby podniosły poziom trudności. Mimo wszystko wjeżdżałem spokojnie, bez szaleństw. Po drodze spotykam znajomego z Pabianic, który już 2,5 godziny męczył się wjeżdżając i zjeżdżając na górę. Chwilkę gadamy i rozjeżdżamy się. Dojeżdżam do punktu widokowego i coś tak nagle mnie natchnęło by pojechać kawałek dalej. Po płytach betonowych, a potem kawałek po błocie dojeżdżam do zwałowiska.

Zwałowisko © radek3131


Wiatraki © radek3131


Rozglądam się trochę i wracam na punk widokowy. Jem banana. Zawsze jakoś inaczej po wcześniej zjedzonym batoniku.

Widok z punku widokowego © radek3131


Ja na punkcie widokowym © radek3131


Nie minęła chwila i słychać było niesamowity hałas. Wydawało mi się, że to samolot nisko leciał, ale coś za długo ten dźwięk trwał. Może coś wysadzali tam? Zjeżdżam ostrożnie w dół (no dobra, ostrożnie po pierwszym zakręcie, bo zapomniałem się), gdyż pełno piachu na drodze leży. Powrót był szybszy niż dojazd. Jechało się pinknie, znów w Bełchatowie ominęło mnie stanie w korkach. Zjadłem ostatniego batonika i już tylko 35km do domu. poniżej 30km/h raczej nie schodziłem, troszkę osłabłem w Pawlikowicach, bo organizm znów domagał się jedzenia. Przebolałem ten kawałek, wtachałem rower na górę i dorwałem się do lodówki. Jako takiego zmęczenia nie czułem, mógłbym kręcić i kręcić jeszcze. Danych z pulsometru znowu brak, chyba trzeba znów kupić bateryjkę do opaski.

Konkret

Niedziela, 9 stycznia 2011 · Komentarze(1)
Trasa: Pabianice -> Wola Zaradzyńska -> Gospodarz -> Rzgów -> Tuszyn -> Tuszynek Majorancki -> Kruszów -> Garbów -> Głuchów -> Srock -> Rękoraj -> Karlin -> Jarosty Małe -> Jarosty Duże -> Jarosty Małe -> Karlin -> Rękoraj -> Srock -> Głuchów -> Garbów -> Kruszów -> Tuszynek Majorancki -> Tuszyn -> Rzgów -> Babichy -> Guzew -> Prawda -> Czyżeminek -> Pabianice

Mapka

Jak co niedziele jazda w grupie. Dopiero jutro będę miał pod ręką szosówkę z błotnikami, dlatego na góralu pojechałem. Ilość osób jaka się dzisiaj pojawiła pod sklepem nie zapowiadała tego co było na trasie. Do Rzgowa dojechaliśmy powolutku, potem skręcamy na Gierkóweczkę i łapiemy grupę z Łodzi. Frekwencja niemal jak latem, co zdziwiło sporo osób. Od razu wyemigrowałem na sam koniec, bo najbardziej chlapałem. Jazda na końcu to chyba najgorsze miejsce było na jakim można było jechać, bo ustawił się rant w bok. Zajmowaliśmy wszystkie możliwe pasy, a ja jechałem przy barierce na samym końcu i nie miałem miejsca by się wysunąć bardziej w lewo. Gdy było mniej wody na drodze i już tak nie chlapałem to przecisnąłem się trochę do przodu by znaleźć lepsze miejsce. Dojechałem bez większych kłopotów do miejsca nawrotu. Wszamałem banana i powiedziałem, że zapewne w drugą stronę będzie mi przełożeń brakowało, ponieważ wracamy z wiatrem w plecy. Nie pomyliłem się. Przed Srockiem tempo szło konkretne i nie byłem już w stanie utrzymać tak szybkiego młynka na przełożeniu 44-14. Jakby chociaż było 44-12 to bym pewnie dał radę. I tak jeszcze znajomy mi pomógł przedostać się na prawie sam początek, co utrzymało mnie w grupie troszkę dłużej. Zostałem z tyłu, próbowałem dogonić ich, ale bez szans na góralu byłem. Przed zjazdem na Gierkówkę poczekałem na znajomego i dalej razem jechaliśmy. Będąc w mieście skoczyłem jeszcze na samoobsługową myjnie ciśnieniową i za 1PLN umyłem rower, ciepłą wodą z szamponem samochodowym. Zmyłem m.in. błoto z listopada, rdzę i sól drogową. Z myjni wracałem już wolniej, by zbytnio nie ubrudzić roweru. W domu jeszcze rower potraktowałem suchą szmatką i teraz wygląda niemal jak nowy.

I rower umyty © radek3131

Podsumowanie roku 2010

Piątek, 31 grudnia 2010 · Komentarze(4)
Trasa: Pabianice -> Hermanów -> Terenin -> Wielka Woda -> Mogilno Małe -> szlak zielony -> Pawlikowice -> Terenin -> Hermanów -> Pabianice

Mapka

Ostatnia gleba wykluczyła mnie z rowerowania na parę dni. Biodro bolało mnie niesamowicie nawet podczas chodzenia, więc nie ryzykowałem jazdy. Wczoraj już troszkę przeszło, ale ostatecznie dopiero dzisiaj na rower wsiadłem. Jakoś nie mogłem odpuścić sobie jazdy w ostatni dzień roku. Traska krótka, pojechałem sobie nad Wielką Wodę. Szkoda, że nie pojechałem sobie pojeździć po tafli jeziora. Jakoś z głowy mi wyleciało. Jechało się całkiem przyjemnie, nie wiało w lesie i nie było tyle lodu. Na lód wjechałem dopiero jak jechałem skrajem lasu od Pawlikowic do Terenina. Nawet ostatnią w tym roku glebę zaliczyłem na jednej z lodowych kolein. Zauważam, że moja para z ust zamarzła mi na szkłach. W Pabianicach już do takiego stopnia, że musiałem je zdjąć i bez nich jechać. Pozostaje mi życzyć Wam szczęśliwego Nowego Roku. :)

A teraz czas na podsumowanie roku 2010
Uwaga dalszy materiał nie przeznaczony dla osób uczulonych na nadmiar liter i zdjęć.

W porównaniu z zeszłym rokiem

Przejechałem 14121,04km czyli o 3030,035km więcej niż w zeszłym roku. Czy to dużo? Hm, ze 3 lata temu był to dla mnie kosmos, teraz to już się raczej staje codziennością. Myślę, że by byłoby troszkę więcej gdyby nie wypadki losowe, które mnie nękały w tym roku. Najwięcej kilometrów przejechałem w sierpniu, bo 1900,58km. Chociaż w lipcu też bardzo podobny wynik, bo 1890,80km. Znów pobiłem swój rekord dziennego dystansu z 202,97km na 327,89km. Tutaj różnica jest kolosalna, bo aż 124,92km! Najwyższy punkt na jakim byłem to wieś Belno. Raptem 418m.n.p.m. Najniższym punktem była plaża w Łebie. Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda się mi wjechać na jakąś konkretną wysokość. Chociaż by jedynka z trzema zerami była. :) Najwięcej metrów pod górę miałem w sierpniu. "Aż" 4765m. Maksymalna prędkość z jaką jechałem to 67,09km/h. Raczej staram się długo utrzymywać wysoką prędkość niż przez chwilę jechać na prędkości maksymalnej. Mój "zasięg" rowerowania drastycznie się zwiększył:



Cele na 2011r.:
1. Oficjalnie zapisać się do klubu.
2. Zaliczyć kilka wyścigów (nie maratonów).
3. Może gdzieś znów na kilka dni pojechać. Mam w sumie plany, ale nie zdradzam na razie.
4. Sprawdzić się w jeździe 24h lub po prostu pobić swój życiowy rekord.

Fajniejsze wypady w 2010r.:
(chronologicznie)


Błotna masakra
Spontaniczna marcowa pętla
Pierwszy raz w 2010r. na Górę Kamieńsk
Nocna orientacja w terenie
Terenowe, nie wiem gdzie
Nad Jeziorsko
Szybka prawie setka
Kolejne szybkie krojenie asfaltu
Podjazdy na Górze Kamieńsk
Ustawka dojechana do końca
Walka ze sobą na życiówce
Ultralekka kuchenka
Dookoła Łodzi
Góry Świętokrzyskie- dzień 2
Góry Świętokrzyskie- dzień 3
Zamek w Łęczycy
Bałtyk- dzień 3
Nocą we mgle
Polska rzeczywistość
Śnieżna masakra
Po pobliskich zaspach
W kupie cieplej


Rok 2010 miesiąc po miesiącu:

Styczeń:

Zima, zima i jeszcze raz zima, więc trzeba było jeździć w lesie. Przeważnie jeździłem w weekendy, bo w pozostałych dniach tygodnia nie było zbytnio czasu.





W styczniu złamałem ramę w Maximie.



Ale udało mi się domowym sposobem naprawić. Przynajmniej na trochę. :)









Luty:

W pierwszej połowie lutego zimowa aura nadal panowała. Na szczęście zaczęły się ferie, więc można było trochę poszaleć.

2 lutego złamałem sztycę.



A 5 lutego kupiłem górala.





Panowały warunki survivalowe:





Ale nie nudziliśmy się.



W drugiej połowie lutego przyszła odwilż, więc ciągle brudne i mokre ciuchy miałem. Nie ma to jak brak błotników.







25 lutego w końcu wsiadłem na szosówkę- Krossa



Marzec:

Marzec zafundował nam niemalże wszystkie możliwe pogody. Był nawrót zimy, po którym rzygałem już śniegiem, jak i była wiosna.

2 marca skosiłem przerzutkę w Krossie



Jeździło się więc po błotku...





... jak i po śniegu.



8 marca kupiłem nową szosówkę



Zima nie odpuszczała tak łatwo.



Ale pod koniec miesiąca pojawiła się przyzwoita temperatura i można było szaleć na szosie.



Kwiecień:

Koniec problemów z pogodą! :)

5 kwietnia rozebrałem Maxima, bo się sypał już mocno.



Forma szybko rosła, ale nie obyło się bez kilku darmowych pryszniców.









Maj:

Miesiąc zaczął się przepiękną pogodą.







Potem deszcz, deszcz i jeszcze raz deszcz. Z wiosennej pogody zrobiła się typowo jesienna.











Pocieszający był fakt, że nie tylko u nas była taka pogoda. Zdjęcia z tego rocznego Giro d'Italia





Pod koniec miesiąca gdy pogoda się ustabilizowała pojechałem pierwszy raz do Bełchatowa, by zapisać się do klubu. Dzień po tym o mało co nie leżałem w kraksie na wspólnym treningu z grupą z Łodzi.

Czerwiec:

Czerwiec zaczął się 2 dniową wyprawą.















Po wyprawie troszkę się przypiekłem, ale wróciłem do normalnych treningów.



Wyjechałem na 3 dni i wróciłem z ospą wietrzną. "Rewelacja". Miałem czas by wczuć się w mistrzostwa. Po prawie dwutygodniowej przerwie wsiadłem na rower. Akuratnie jak siedziałem w domu była świetna pogoda na rower.



Zacząłem jeździć na treningi z klubem, ale nie zapisałem się jeszcze gdyż mam czekać do przyszłego sezonu.

Lipiec:

Lipiec= niesamowity upał. 0,7l wody wypijało się w 20 minut. :) Udało mi się w końcu przejechać całą trasę z najsilniejszą grupą z Łodzi. A 5 lipca rozkręciłem Krossa. Rama powędrowała w dobre ręce.



Jak już wspomniałem na początku pobiłem życiówkę. Wraz z Arkiem dość spontanicznie zaatakowaliśmy spory dystans. Całe szczęście że nie było sporego upału. Wróciłem z lewą stroną bardziej opaloną niż prawą. :)









Z Michałemt testowaliśmy ultralekką kuchenkę.



Pod koniec lipca rozwaliłem klamkomanetkę. Znalezienie części i naprawa zajeło mi ponad miesiąc. Czas ten wykorzystałem na poznawanie nowych dróg w lesie i nie tylko. Góralem wszędzie się wjedzie. Szkoda tylko, że po zimie napęd przeskakiwał. Nawet któregoś pięknego dnia okrążyłem Łódź.























Sierpień:

Przeplatanka pogodowa. Ciężko było cokolwiek zaplanować. Zacząłem miesiąc od wyprawy w Góry Świętokrzyskie.













































Po tej wyprawie mój aparat zaczął mieć problemy z ostrością. Zacząłem pracować na tartaku by troszkę się dorobić (nie lubię ciągnąć kasy od rodziców). Przez 1,5 tyg o 5 rano pobudka. :)



Spontanicznie pojechałem do Łęczycy. Jak się okazało turniej rycerski był. :)











Ostatni tydzień sierpnia to wyprawa nad morze. Tylko jak na złość pogoda tragiczna. W zamian za to miałem okazję zobaczyć parę rzeczy o nie typowej porze.





























Podczas 2 dnia wyprawy aparat mi zmókł i przestał działać. A my suszyliśmy ciuchy nad kuchenką gazową w gospodarstwie agroturystycznym.











I tradycyjnie- najlepsza pogoda ostatniego dnia.

Wrzesień:

Dominowały głównie wycieczki leśne. Nawet pogoda w miarę była.





Zacząłem z szosowcami jeździć na góralu i o dziwo jakoś do końca dojeżdżałem. :)



21 września, czyli 6 dni po 18 urodzinach miałem wypadek. Przy 56km/h uderzyłem w tył TIRa. Facet mnie wyprzedził i zaraz po tym zahamował. Byłem bez szans. Odepchnąłem się od naczepy ręką i upadłem na asfalt. Starłem tylko ciuchy i złamałem mostek w rowerze. Dzień później okazało się, że nadgarstek też złamałem, a konkretniej nadpękła mi nasada piątego palca kości śródręcza. Gips na 4 tygodnie.... Ale ja, jak to ja, odkryłem sposób na jazdę z gipsem na ręku. :)



Październik:

Przepiękna pogoda, a ja rękę w gipsie miałem. No cóż troszkę pojeździłem, ale uważać musiałem. Jak na złość szosówka została naprawiona. Miałem na niej nie jeździć do zdjęcia gipsu, ale wytrzymać nie mogłem. :)





Kupiłem porządne oświetlenie do roweru, więc nareszcie nocą mogę jeździć bez strachu, że w coś przyłożę.





Pod koniec miesiąca zdjęli mi gips. <jupi> Wszystko idealnie się zrosło.

Listopad:

Zaczął się wiosennie, a skończył się "upragnionym" śniegiem.













Grudzień:

Zima trzyma nada. Szczerze mówiąc (tfu pisząc) to nie pamiętam czasów by tak długo zima trzymała w grudniu. Śniegu strasznie dużo, w lesie miejsca gdzie po kolana jest go nawet. Zrobiłem zimową szosówkę, więc nie muszę się męczyć tak bardzo z pół metrowym śniegiem. :)







W grudniu trafiło się kilka ustawek. Frekwencja mnie zaskoczyła.







Oby przyszły rok był co najmniej taki sam, a nawet lepszy. :)

PS. Takich długich to ja nawet wypracowań na języku polskim nie pisze. :p

Jakbym chciał pojeździć na łyżwach to bym nie brał roweru

Poniedziałek, 27 grudnia 2010 · Komentarze(1)
Trasa: Pabianice -> Hermanów -> Terenin -> Chechło II -> Mogilno Małe -> szlak zielony -> Pawlikowice -> Terenin -> Hermanów -> Pabianice

Mapka

Trochę nie miałem ochoty na jazdę do lasu, ale siła wyższa mnię zmusiła. Wybrałem jedną z obcykanych na pamięć tras. Nic z początku nie zapowiadało hardcoru, ale jak wjechałem do lasu i na oblodzonym korzeniu zaliczyłem glebę zacząłem bardziej uważać. Piekielnie ślisko w lesie było, Bezpiecznie dojechałem do Chechła II i skręciłem do Mogilna Małego. Zacząłem jechać po czystym lodzie więc postanowiłem skręcić na środek drogi na śnieg. Nie zdążyłem. Przy 15km/h wpadłem w poślizg i upadłem na plecy. Z 2-3 metry ślizgałem się jeszcze po lodzie na plecach. Nie ma to jak mieć pompkę z tyłu (ała).

Lodowisko © radek3131


Wstanie na nogi również było wyzwaniem, jak i ruszenie. Wjechałem do lasu, gdzie trochę sytuacja się pojawiła. Po śladach widziałem, że wczoraj całkiem sporo osób na rowerach było. Wyjechałem z lasu i skrajem lasu, bez przygód, wróciłem do domu. Liczę siniaki. Tylko 2 mam. :)

Wreszcie szosa

Czwartek, 23 grudnia 2010 · Komentarze(2)
Trasa: Pabianice -> Wola Zaradzyńska -> Gospodarz -> Rzgów -> Tuszyn -> Tuszynek Majorancki -> Kruszów -> Garbów -> Głuchów -> Srock -> Rękoraj -> Karlin -> Jarosty Małe -> Jarosty Duże -> Piotrków Trybunalski -> Jarosty Duże -> Jarosty Małe -> Karlin -> Rękoraj -> Srock -> Głuchów -> Garbów -> Kruszów -> Tuszynek Majorancki -> Tuszyn -> Rzgów -> Gospodarz -> Wola Zaradzyńska -> Pabianice

Mapka

Od wczoraj nie mogłem się doczekać dzisiaj, czyli jazdy szosówką. Co z tego, że to tylko zimowy staruszek, ale motywacja do jazdy jest większa jak jadę na szosie. W końcu drogi zaczynają nabierać czarnego koloru, nawet na mojej ulicy. Wyjeżdżam z miasta ul. Zamkową na Rzgów. Początkowo się jedzie dziwnie, rozkręcam się dopiero na Gierkówce. Za Tuszynem kilka góreczek, ale robi się konkretna mgła, przez którą zamiast na Piotrków Trybunalski skręciłbym na autostradę.

Robi się mglisto © radek3131


Po skręcie na Piotrków Trybunalski kończy się szerokie pobocze, ale za to nie ma praktycznie samochodów. Dojeżdżam do Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie nadal most w remoncie i musiałem zawrócić przed mostem, a nie na rondzie, jak było w placach. Powrót już z wiatrem w plecy, więc mimo leciutkiego głodu 35-40km/h jest się w stanie utrzymać. W Srocku mijam 2 takie coś:

Domek na kominie w Srocku © radek3131


Dojeżdżam do Gierkóweczki i dopiero teraz mocno się rozkręciłem. Bardzo szybko dojechałem do Rzgowa i ze Rzgowa do Pabianic też szybko. W mieście zastaje mnie wielki jak maaadaaaaaaaafaaaaaakaaaaaaaa korek. Trzeba było uważać. Buty i spodnie do kola miałem białe od soli drogowej.

PS. No i wszystkim tu zaglądający chciałbym życzyć wesołych świąt. :)

Mróz nam nie straszny

Niedziela, 19 grudnia 2010 · Komentarze(0)
Trasa: Pabianice -> Bychlew -> Terenin -> szlak czerwony -> Wielka Woda -> szlak czerwony -> Chechło II -> Wielka Woda -> Punkt czerpania wody -> szlak zielony -> Mogilno Małe -> Wielka Woda -> Punkt czerpania wody -> szlak zielony -> Mogilno Małe -> Wielka Woda -> szlak czerwony -> Terenin -> Bychlew -> Pabianice

Szczerze mówiąc, to od kiedy wstałem nie mogłem się doczekać aż wsiądę na rower. Pogoda wyśmienita. Miałem leciutki dylemat jak się ubrać: cieplej, czy jeszcze cieplej, ostatecznie pozostałem przy drugiej wersji, bo lepiej się przegrzać i odpiąć trochę kurtkę niż zmarznąć. 15 minut przed 10.00 wyjechałem z domu, aby sobie spokojnie dojechać. Nie chciało mi się jechać lodem po ulicy, więc pojechałem po odśnieżonym chodniku do ul. Zamkowej (główna ulica Pabianic). Jak to na główną ulice przystało była odśnieżona, więc dojechanie do miejsca spotkania nie stanowiło dużego problemu. Przyjechałem niemal w tym samym momencie co reszta. Mieliśmy niezły ubaw zgadując kto przyjechał- np. jakiś facet założył kominiarkę, okulary i czapkę aż tak, że nie było widać twarzy. Dopiero jak przywitał się z nami wiedzieliśmy kto to. :) Sporo osób się pojawiło. Wyjechałem nieco wcześniej w trzyosobowym składzie. O mało co zaliczyliśmy glebę na lodzie, ale jakoś udało się wyhamować. Wyjeżdżamy z miasta ul. Jutrzkowicką, czyli drogą na Bełchatów. Wszystko odśnieżone jak należy, od wczoraj nic się nie zmieniło. Za Bychlewem skręcamy na Terenin. Tutaj zmrożony śnieg, ale sprawnie się po nim jedzie i doganiamy 5 osobową grupkę. Zdziwiło mnie strasznie to, że z nami jechał chłopak, na oko z 9-10 lat i jak się potem później okazało- całkiem dawał sobie nieźle radę. Przekraczamy leśny szlaban i wjeżdżamy do lasu, mimo że wcześniej były koncepcje by jechać asfaltem. Spodziewałem się gigantycznego śniegu, a tutaj proszę, główne dukty odśnieżone. Dojeżdżamy do Wielkiej Wody, gdzie intensywnie myślimy jak dalej jechać. Losowo wybraliśmy drogę (ja nie wybierałem) i jak się okazało dojechaliśmy do Chechła II. Tutaj całkiem zabawną sytuację mieliśmy, tak się złożyło że jechaliśmy we 2 z przodu i troszeczkę odjechaliśmy reszcie. No i wyjeżdżamy z lasu, a tu z zakrętu wyjeżdża samochód. Zatrzymuje się on na skrzyżowaniu, by ustąpić pierwszeństwo ewentualnym pojazdom. I tak pasażer na nas patrzy, jakby pomyślał: "poje**ło was, że na rower poszliście?". Szczęka trochę mu opadła jak zobaczył resztę ludzi wyjeżdżającą z lasu. :) Kawałek jedziemy przez pola i znów wjeżdżamy do lasu. Skręcamy w ten sam dukt co ostatnio i znajdujemy się znów w punkcie orientacyjnym, czyli Wielkiej Wodzie. Jedziemy po prostu przed siebie, więc wysunąłem propozycję by skręcić i pojechać do punktu czerpania wody. Tak więc zrobiliśmy. Po chwili skapitulował Daniel, a właściwie jego napęd, więc postanowili chwilę pobiegać z Dominikiem. Ustaliliśmy, że zrobimy sobie jedno kółeczko i wrócimy po nich. Zielonym szlakiem dojechaliśmy do Mogilna Małego, a potem kierowaliśmy się drogą do Wielkiej Wody. Po drodze przygarnęliśmy pana Krzyśka, który troszkę później niż my wyjechał. Razem wróciliśmy się po Dominika i Daniela, wsiedli znów na rowery i machnęliśmy jeszcze jedno takie kółko. Po drodze 2 spektakularne gleby, jedna po drugiej. Pierwsze nas nie rozbawiła, ale druga była przepiękna. Dobrze, że zdążyłem zatrzymać się. Znaleźliśmy się znów w punkcie wyjścia i nastąpiła burza mózgów, efektem czego była decyzja o jechaniu powoli do domu. Czerwonym szlakiem trafiamy do Terenina, miałem wracać do domu, jednak gdy spojrzałem na godzinę postanowiłem nieco bardziej okrężną drogą wrócić do domu. Wyjechaliśmy w Bychlewie i zacząłem się zastanawiać czemu Dominik jedzie chodnikiem. A tutaj jak zwykle dowiaduję się na ostatnią chwilę, że jest impreza. Tym razem nie plenerowa, bo po ostatniej plenerowej na drzewa się wspinali. :p Impreza to połączenie wigilii i urodzin. Osób od zatrzęsienia, niemal wszyscy na rowerach trafili tutaj. Napiłem się herbaty z rumem, troszkę posiedziałem i po jakiś 30 minutach się zwinąłem, gdyż inne obowiązki wzywały. Stojąc na podwórku nie mogłem się powstrzymać i musiałem zrobić zdjęcie:

Rowerowy parking © radek3131


Tak na prawdę stało tam jeszcze więcej rowerów, to jest tylko namiastka. Prawdę mówiąc to znalezienie wolnego miejsca na postawienie roweru w zaspie było trudne. Wyjechałem na asfalt, a że wiaterek przepięknie, aczkolwiek nie mocno, w plecy wiał zacząłem się rozpędzać. I tak mając 40km/h podczas skręcania, a na zakręcie asfalt przechylony jest o czym chyba wspominać nie trzeba. Przednie koło wpadło mi dwukrotnie w poślizg. Troszkę charakterystycznego pisku było, ale spokojnie bez paniki dało radę wybrnąć z tej lekko stresującej sytuacji. Przejazd przez miasto spokojny, chyba wszyscy wzięli się za świąteczne przygotowania, bo tak mało samochodów. Reasumując to dzisiejsza jazda była świetna. Przeżycia ciężko opisać słowami, to trzeba zobaczyć na oczy. Śmiechu pełno, czego tu chcieć więcej? Może tylko suchego asfaltu i ciepłego słoneczka. :D

PS. Ogólnie to nas dzisiaj bardzo irytowały szlabany. Takowe przekraczaliśmy 10 razy.
PS2. Problemów z pulsometrem ciąg dalszy. Chyba muszę kupić nową baterię do opaski, bo wątpię by to się działo przez mróz.

Nie wiedziałem, że tak bardzo można się zmęczyć podczas spaceru

Poniedziałek, 13 grudnia 2010 · Komentarze(0)
Trasa: Pabianice -> Hermanów -> Terenin -> Pawlikowice -> Las Ślądkowicki -> Ślądkowice -> Mierzączka Duża -> Drzewociny -> Zimne Wody -> Morgi -> Kolonia Ldzań -> Ldzań -> Mogilno Duże -> Dobroń Duży -> Dobroń -> Chechło II -> Chechło I -> Pabianice

Mapka

Coś miałem ochotę na nieco dłuższą przejażdżkę, więc zaraz po zjedzeniu obiadu zamontowałem lampki i wziąłem się za planowanie trasy, by znów nie jechać tego samego. Dość szybko zaplanowałem trasę i zacząłem ją realizować. Z początku jedzie się szybko i lekko. Wiaterek wieje w plecy a droga jest odśnieżona. Dojechałem aż do skraju Lasu Ślądkowickiego. Tutaj więcej śniegu, ale po śladach samochodu (zapewne leśniczego) dało się jechać. Tzn. dało się jechać do pewnego momentu. Potem ślady "skręcały" w lewo a ja miałem jechać prosto. I tutaj zaczął się hardcore. 30m jazdy - 100m na pieszo i tak mniej więcej cały czas. Dlaczego nie dało się po prostu jechać? Chyba to zdjęcie dostatecznie obrazuje co było.

Houston- we got a problem © radek3131


Wymęczyłem się strasznie. Na dodatek troszkę wymarzłem. Dobrze, że wziąłem banana. Po wyjściu z lasu dało się w miarę jechać, ale się zaczęło ściemniać, więc lampki poszły w ruch. Od Drzewocin już totalny spokój i luz, bo droga prowadziła przez las i pola. Na szczęście trochę wyjeżdżona. Jakoś znów nie mogłem się dobrze rozgrzać i zacząłem marznąć. Zauważyłem, że jak ostygnę trochę to po pewnym czasie zaczyna mi drętwieć (w takiej kolejności: mały palce u lewej ręki, oba przedramiona, mały palec u prawej ręki. Co ciekawe nigdy jednocześnie tak nie mam. Dziwne nieprawdaż? W Ldzaniu strasznie mokro, śniegu nawet nie było, więc rower uchlapałem wodą, która zamieniła się z czasem w piękne sopelki. Miałem jechać przez las, ale nadal było mi zimno, więc wolałem nie ryzykować i pojechałem asfaltem. Szybko dojechałem asfaltem i dokładnie przy znaku Pabianice złapałem odpowiednią temperaturę ciała. :) Jak na złość. Ale za to w lesie pewnie bym rower trochę prowadził i bym ostygnął. ;] A w domu odkryłem piękny sopelek na tylnej przerzutce i wolnobiegu. A ja się zastanawiałem czemu mi nie chce przerzucać.

Jak nie zawieje to zamiecie

Sobota, 11 grudnia 2010 · Komentarze(1)
Trasa: Pabianice -> Hermanów -> Terenin -> Chechło II -> Góry Dobrońskie -> szlak czarny -> szlak czerwony -> Mogilno Małe -> Wielka Woda -> Punkt Czerpania Wody -> szlak czerwony -> Terenin -> Pawlikowice -> Terenin -> Hermanów -> Pabianice

Mapka

Strasznie długo nie chciało mi się zebrać, ale po obiadku w końcu troszkę się ruszyłem. Coś mnie podkusiło by zabrać oświetlenie- tak na wszelki wypadek. Wyjeżdżam z bramy i po ujechaniu 20 metrów spada mi łańcuch z korby. Poprawiam i jadę. Dość mocno padał śnieg, a podczas jazdy pod wiatr bił troszkę po policzkach. Dojechałem szybko do Terenina. Nic nie ośnieżone, ale na szczęście samochody trochę rozjeździły ten śnieg. Wjeżdżam do lasu a tu pełno śniegu. Obawiałem się, że znów będzie się masakrycznie jechało jak ostatnio, ale na szczęście śnieg nie był aż tak mocno ubity i dało się jechać z jakąś w miarę sensowną prędkością. Widząc, że nie jedzie się tak źle pojechałem w kierunku Gór Dobrońskich.

Droga przez las © radek3131


Przez las nie jechało się tak, źle bo droga trochę wydeptana i wyjeżdżona. Hardcore się zaczął jak dojechałem do Gór Dobrońskich. Nikogo tu wcześniej nie było i momentalnie stanąłem w miejscu i nie dało się ruszyć po górkę.

Dziewicze miejsce © radek3131


Wbiegłem na górkę, podparłem się drzewa i odepchnąłem od niego by zjechać w dół. Początkowo dało się jechać, ale gdy rower stanął a ja zrobiłem skok nad kierownicą zaczęło się znów prowadzenie.

Troche śniegu napadało © radek3131


Wsiadam na rower, dalej się jedzie tak jak na samym początku. Prowadzenie roweru znów miałem pod górkę. Rower nie dawał rady w tym śniegu. Wyjeżdżam na drodze Mogilno Małe -> Chechło II i skręcam w kierunku Mogilna. Coś lekko się jedzie. Nawet po skręceniu do lasu jakiejś wielkiej zmiany nie czułem. No może po za tym, że śnieg zaczął napierdzielac zupełnie jak sól z solniczki.

Zdjęcia miało ukazywać jak mocno śnieg sypał © radek3131


Dojechałem do Wielkiej Wody. Krótką przerwę zrobiłem, bo chciałem zobaczyć czy można chodzić po wodzie (Wielkiej Wodzie).

Nawet rower schował się przed śniegiem © radek3131


Dalej chciałem pojechać do Stawu Jeziorko, ale jak zobaczyłem ile śniegu to zawróciłem, by nie męczyć się zbytnio. No to skoro tam nie można to do Punktu Czerpania Wody dotarłem, ale też musiałem zawrócić, bo jazda zmieniła by się w dość długi spacerek. Wyjechałem czerwonym szlakiem z lasu, zobaczyłem na godzinę. Hm, w sumie mam światła to czemu sobie jeszcze chwile nie pojeździć. Skrajem lasu do Pawlikowic dojechałem, a potem przez Terenin i Hermanów wróciłem do Pabianic. W Pabianicach już było całkiem ciemno, a ja na dodatek prawie nic przez okulary nie widziałem, bo śnieg który spadał mi na nie zmieniał się w krople wody, a te z kolei przymarzały. :) Reasumując, to całkiem ciekawa jazda. Znowu nieco inna pętla, co prawda po znanych drogach, ale nie kręcę ciągle tych samych kółek. :)

Wdychając solankę

Wtorek, 7 grudnia 2010 · Komentarze(2)
Trasa: Pabianice -> Wola Zaradzyńska -> Gospodarz -> Rzgów -> Tuszyn -> Tuszynek Majorancki -> Górki Małe -> Górki Duże -> Tążewy -> Leszczyny Małe -> Dłutów -> Budy Dłutowskie -> Huta Dłutowska -> Pawłówek -> Pawlikowice -> Bychlew -> Pabianice

Mapka.

Miałem jechać do lasu, ale całkiem spontanicznie wziąłem zimową szosę i nią pojechałem. Bardzo ostrożnie przejechałem przez miasto, gdyż nie mam jeszcze poziomu ekspert w jeździe na śliskiej nawierzchni na takich wąskich oponach. Rozkręciłem się dopiero za miastem. Droga posypana solą, która na dodatek została wyjeżdżona przez samochody, idealnie nadawała się do w miarę szybkiej jazdy. Jedyne co wnerwiało to samochody i nie wnerwiały dlatego że są, tylko dlatego że podczas wyprzedzania robiły taką mgiełkę, która osadzała się na kurtce. Zaczął padać deszcz ze śniegiem. Na Gierkówce jeszcze bardziej dokuczała wcześniej wspomniana mgiełka. Dlatego znów zmieniłem plany i zamiast jechać prosto do "aż mi się znudzi" skręciłem w Tuszynie na odludzie. Deszcz ze śniegiem przerodził się w śnieg, ale przynajmniej samochody nie irytowały tak bardzo.

Pod górę przez las © radek3131


Troszkę błota pośniegowego leżało na drodze, nie przeszkadzało to na prostej drodze, ale na zakrętach miałem cykora. Dopiero po minięciu kilku zakrętów załapałem co i jak. Za Górkami Dużymi skręciłem według znaków na Dłutów. Jechało się świetnie do czasu aż przed moimi oczami ukazał się taki obraz.

O kurna, śnieg © radek3131


Zaskoczyło mnie to z deczka. Miałem nadzieję, że to tylko mały kawałek, jednak ciągnęło się i ciągnęło, a ja wlokłem się i wlokłem. Na cienkich oponach ciężko było nawet utrzymać równowagę, więc jak samochód przejeżdżał to zatrzymywałem się. "Zabawa" ze śniegiem skończyła się dopiero w Dłutowie. I od nowa musiałem łapać temperaturę ciała, bo wymarzłem przez tą chwilę. Złapałem całkiem niezły rytm, bo praktycznie cały czas ~40km/h jechałem. Wahałem się czy nie skręcić sobie na wioskę w Palikowicach, ale obawiałem się znów śniegu, więc pojechałem prosto do centrum. W klatce spadł mi licznik na beton. Odpadł przycisk, ale chyba podkleję jakoś. Dopiero w domu dostrzegam, że moja kurtka i ocieplacze są szare od soli. Pełno soli też miałem na twarzy, okularach i rowerze. :)

PS. W sumie to dopiero dzisiaj mogłem przetestować czy błotniki zostały dobrze ustawione. Są ustawione rewelacyjnie. Chlapało tylko troszkę na nogi, ale na ochraniacze na buty to se może. :p

Śniegołamacz

Wtorek, 30 listopada 2010 · Komentarze(1)
Trasa: Pabianice -> Hermanów -> Terenin -> Chechło II -> Mogilno Małe -> Mogilno Duże -> Róża -> Pawlikowice -> Terenin -> Hermanów -> Pabianice

Mapka tutaj.

Po szkole troszkę na rowerek. Zaplanowałem elastyczną trasę, by w razie czego skrócić. Do Terenina się jechało wspaniale. Potem zaczął się głęboki śnieg i jechało się 8-10km/h. Do tego częste poślizgi i przymusowe postoje. Bardziej te postoje męczyły. Na szczęście w Chechle II już było mniej śniegu.

Zdjęcia miało obrazować ilość śniegu w lesie © radek3131


Dojechałem do Mogilna Małego i zastanawiałem się czy jechać przez las, czy nieco dłuższą drogą, ale po rozjechanym śniegu. Wybrałem drugą opcję, chyba słusznie, bo dość sprawnie się jechało. Na drodze do Róży zrobił się strasznie klimatyczny nastrój.

Zdjęcie troszkę zalatuje górami © radek3131


Od Róży pod leciutki wiaterek. Nie ma porównania z wczoraj. W Tereninie troszkę zimno mi się z robiło w przedramiona i plecy. Zdziwiłem się, bo nigdy tak nagle się to nie działo. Przypuszczam, że trochę się spociłem pod spodem i to mnie tak ochłodziło. Profilaktycznie na drugi raz założę coś więcej pod spód.

PS. Dzisiaj bez pulsometru, bo bateryjka zdechła.