Podsumowanie roku 2010
Mapka
Ostatnia gleba wykluczyła mnie z rowerowania na parę dni. Biodro bolało mnie niesamowicie nawet podczas chodzenia, więc nie ryzykowałem jazdy. Wczoraj już troszkę przeszło, ale ostatecznie dopiero dzisiaj na rower wsiadłem. Jakoś nie mogłem odpuścić sobie jazdy w ostatni dzień roku. Traska krótka, pojechałem sobie nad Wielką Wodę. Szkoda, że nie pojechałem sobie pojeździć po tafli jeziora. Jakoś z głowy mi wyleciało. Jechało się całkiem przyjemnie, nie wiało w lesie i nie było tyle lodu. Na lód wjechałem dopiero jak jechałem skrajem lasu od Pawlikowic do Terenina. Nawet ostatnią w tym roku glebę zaliczyłem na jednej z lodowych kolein. Zauważam, że moja para z ust zamarzła mi na szkłach. W Pabianicach już do takiego stopnia, że musiałem je zdjąć i bez nich jechać. Pozostaje mi życzyć Wam szczęśliwego Nowego Roku. :)
A teraz czas na podsumowanie roku 2010
Uwaga dalszy materiał nie przeznaczony dla osób uczulonych na nadmiar liter i zdjęć.
W porównaniu z zeszłym rokiem
Przejechałem 14121,04km czyli o 3030,035km więcej niż w zeszłym roku. Czy to dużo? Hm, ze 3 lata temu był to dla mnie kosmos, teraz to już się raczej staje codziennością. Myślę, że by byłoby troszkę więcej gdyby nie wypadki losowe, które mnie nękały w tym roku. Najwięcej kilometrów przejechałem w sierpniu, bo 1900,58km. Chociaż w lipcu też bardzo podobny wynik, bo 1890,80km. Znów pobiłem swój rekord dziennego dystansu z 202,97km na 327,89km. Tutaj różnica jest kolosalna, bo aż 124,92km! Najwyższy punkt na jakim byłem to wieś Belno. Raptem 418m.n.p.m. Najniższym punktem była plaża w Łebie. Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda się mi wjechać na jakąś konkretną wysokość. Chociaż by jedynka z trzema zerami była. :) Najwięcej metrów pod górę miałem w sierpniu. "Aż" 4765m. Maksymalna prędkość z jaką jechałem to 67,09km/h. Raczej staram się długo utrzymywać wysoką prędkość niż przez chwilę jechać na prędkości maksymalnej. Mój "zasięg" rowerowania drastycznie się zwiększył:
Cele na 2011r.:
1. Oficjalnie zapisać się do klubu.
2. Zaliczyć kilka wyścigów (nie maratonów).
3. Może gdzieś znów na kilka dni pojechać. Mam w sumie plany, ale nie zdradzam na razie.
4. Sprawdzić się w jeździe 24h lub po prostu pobić swój życiowy rekord.
Fajniejsze wypady w 2010r.:
(chronologicznie)
Błotna masakra
Spontaniczna marcowa pętla
Pierwszy raz w 2010r. na Górę Kamieńsk
Nocna orientacja w terenie
Terenowe, nie wiem gdzie
Nad Jeziorsko
Szybka prawie setka
Kolejne szybkie krojenie asfaltu
Podjazdy na Górze Kamieńsk
Ustawka dojechana do końca
Walka ze sobą na życiówce
Ultralekka kuchenka
Dookoła Łodzi
Góry Świętokrzyskie- dzień 2
Góry Świętokrzyskie- dzień 3
Zamek w Łęczycy
Bałtyk- dzień 3
Nocą we mgle
Polska rzeczywistość
Śnieżna masakra
Po pobliskich zaspach
W kupie cieplej
Rok 2010 miesiąc po miesiącu:
Styczeń:
Zima, zima i jeszcze raz zima, więc trzeba było jeździć w lesie. Przeważnie jeździłem w weekendy, bo w pozostałych dniach tygodnia nie było zbytnio czasu.
W styczniu złamałem ramę w Maximie.
Ale udało mi się domowym sposobem naprawić. Przynajmniej na trochę. :)
Luty:
W pierwszej połowie lutego zimowa aura nadal panowała. Na szczęście zaczęły się ferie, więc można było trochę poszaleć.
2 lutego złamałem sztycę.
A 5 lutego kupiłem górala.
Panowały warunki survivalowe:
Ale nie nudziliśmy się.
W drugiej połowie lutego przyszła odwilż, więc ciągle brudne i mokre ciuchy miałem. Nie ma to jak brak błotników.
25 lutego w końcu wsiadłem na szosówkę- Krossa
Marzec:
Marzec zafundował nam niemalże wszystkie możliwe pogody. Był nawrót zimy, po którym rzygałem już śniegiem, jak i była wiosna.
2 marca skosiłem przerzutkę w Krossie
Jeździło się więc po błotku...
... jak i po śniegu.
8 marca kupiłem nową szosówkę
Zima nie odpuszczała tak łatwo.
Ale pod koniec miesiąca pojawiła się przyzwoita temperatura i można było szaleć na szosie.
Kwiecień:
Koniec problemów z pogodą! :)
5 kwietnia rozebrałem Maxima, bo się sypał już mocno.
Forma szybko rosła, ale nie obyło się bez kilku darmowych pryszniców.
Maj:
Miesiąc zaczął się przepiękną pogodą.
Potem deszcz, deszcz i jeszcze raz deszcz. Z wiosennej pogody zrobiła się typowo jesienna.
Pocieszający był fakt, że nie tylko u nas była taka pogoda. Zdjęcia z tego rocznego Giro d'Italia
Pod koniec miesiąca gdy pogoda się ustabilizowała pojechałem pierwszy raz do Bełchatowa, by zapisać się do klubu. Dzień po tym o mało co nie leżałem w kraksie na wspólnym treningu z grupą z Łodzi.
Czerwiec:
Czerwiec zaczął się 2 dniową wyprawą.
Po wyprawie troszkę się przypiekłem, ale wróciłem do normalnych treningów.
Wyjechałem na 3 dni i wróciłem z ospą wietrzną. "Rewelacja". Miałem czas by wczuć się w mistrzostwa. Po prawie dwutygodniowej przerwie wsiadłem na rower. Akuratnie jak siedziałem w domu była świetna pogoda na rower.
Zacząłem jeździć na treningi z klubem, ale nie zapisałem się jeszcze gdyż mam czekać do przyszłego sezonu.
Lipiec:
Lipiec= niesamowity upał. 0,7l wody wypijało się w 20 minut. :) Udało mi się w końcu przejechać całą trasę z najsilniejszą grupą z Łodzi. A 5 lipca rozkręciłem Krossa. Rama powędrowała w dobre ręce.
Jak już wspomniałem na początku pobiłem życiówkę. Wraz z Arkiem dość spontanicznie zaatakowaliśmy spory dystans. Całe szczęście że nie było sporego upału. Wróciłem z lewą stroną bardziej opaloną niż prawą. :)
Z Michałemt testowaliśmy ultralekką kuchenkę.
Pod koniec lipca rozwaliłem klamkomanetkę. Znalezienie części i naprawa zajeło mi ponad miesiąc. Czas ten wykorzystałem na poznawanie nowych dróg w lesie i nie tylko. Góralem wszędzie się wjedzie. Szkoda tylko, że po zimie napęd przeskakiwał. Nawet któregoś pięknego dnia okrążyłem Łódź.
Sierpień:
Przeplatanka pogodowa. Ciężko było cokolwiek zaplanować. Zacząłem miesiąc od wyprawy w Góry Świętokrzyskie.
Po tej wyprawie mój aparat zaczął mieć problemy z ostrością. Zacząłem pracować na tartaku by troszkę się dorobić (nie lubię ciągnąć kasy od rodziców). Przez 1,5 tyg o 5 rano pobudka. :)
Spontanicznie pojechałem do Łęczycy. Jak się okazało turniej rycerski był. :)
Ostatni tydzień sierpnia to wyprawa nad morze. Tylko jak na złość pogoda tragiczna. W zamian za to miałem okazję zobaczyć parę rzeczy o nie typowej porze.
Podczas 2 dnia wyprawy aparat mi zmókł i przestał działać. A my suszyliśmy ciuchy nad kuchenką gazową w gospodarstwie agroturystycznym.
I tradycyjnie- najlepsza pogoda ostatniego dnia.
Wrzesień:
Dominowały głównie wycieczki leśne. Nawet pogoda w miarę była.
Zacząłem z szosowcami jeździć na góralu i o dziwo jakoś do końca dojeżdżałem. :)
21 września, czyli 6 dni po 18 urodzinach miałem wypadek. Przy 56km/h uderzyłem w tył TIRa. Facet mnie wyprzedził i zaraz po tym zahamował. Byłem bez szans. Odepchnąłem się od naczepy ręką i upadłem na asfalt. Starłem tylko ciuchy i złamałem mostek w rowerze. Dzień później okazało się, że nadgarstek też złamałem, a konkretniej nadpękła mi nasada piątego palca kości śródręcza. Gips na 4 tygodnie.... Ale ja, jak to ja, odkryłem sposób na jazdę z gipsem na ręku. :)
Październik:
Przepiękna pogoda, a ja rękę w gipsie miałem. No cóż troszkę pojeździłem, ale uważać musiałem. Jak na złość szosówka została naprawiona. Miałem na niej nie jeździć do zdjęcia gipsu, ale wytrzymać nie mogłem. :)
Kupiłem porządne oświetlenie do roweru, więc nareszcie nocą mogę jeździć bez strachu, że w coś przyłożę.
Pod koniec miesiąca zdjęli mi gips. <jupi> Wszystko idealnie się zrosło.
Listopad:
Zaczął się wiosennie, a skończył się "upragnionym" śniegiem.
Grudzień:
Zima trzyma nada. Szczerze mówiąc (tfu pisząc) to nie pamiętam czasów by tak długo zima trzymała w grudniu. Śniegu strasznie dużo, w lesie miejsca gdzie po kolana jest go nawet. Zrobiłem zimową szosówkę, więc nie muszę się męczyć tak bardzo z pół metrowym śniegiem. :)
W grudniu trafiło się kilka ustawek. Frekwencja mnie zaskoczyła.
Oby przyszły rok był co najmniej taki sam, a nawet lepszy. :)
PS. Takich długich to ja nawet wypracowań na języku polskim nie pisze. :p