Wpisy archiwalne w kategorii

Las

Dystans całkowity:6130.82 km (w terenie 2421.93 km; 39.50%)
Czas w ruchu:305:22
Średnia prędkość:19.47 km/h
Maksymalna prędkość:62.00 km/h
Suma podjazdów:12470 m
Maks. tętno maksymalne:195 (96 %)
Maks. tętno średnie:162 (79 %)
Suma kalorii:69227 kcal
Liczba aktywności:136
Średnio na aktywność:45.08 km i 2h 19m
Więcej statystyk

Gleba

Niedziela, 23 stycznia 2011 · Komentarze(0)
Trasa: Pabianice -> Bychlew -> Terenin -> czerwony szlak -> punkt czerpania wody -> szlak zielony -> Mogilno Małe -> Wielka Woda -> Staw Jeziorko -> Mogilno Duże -> Róża -> szlak czerwony -> Morgi -> Ślądkowice -> Róża -> Ślądkowice -> Róża -> Pawlikowice -> Terenin -> Hermanów -> Pabianice

Mapka

Budzę się rano o 8.00, szybciutko biegnę do okna zobaczyć jaka pogoda. Troszkę białego gó*na napadało. Błyskawicznie wróciłem do łóżka, bo jakoś śnieg do mnie optymistycznie nie przemawiał i podniosłem się dopiero o 9.30 szybciutko coś zjadłem i naszykowałem się. Spóźniłem się 5 minut, więc zacząłem resztę gonić. No więc pruję 30-35km/h po świeżutkim śniegu w Tereninie. Dojeżdżam do lasu i po śladach zaczynam jechać. Długo nie musiałem czekać, by "złapać" kogoś. Nie minęła chwila, a już we dwójkę goniliśmy resztę. Trochę się pokręciliśmy po lesie i wróciliśmy nad Wielką Wodę, gdzie spotykamy kilka osób. W tym kilkuosobowym gronie postanawiamy jechać nad kolejny stawik. Mimo ujemnej temperatury jechaliśmy przez spory kawał drogi po rozlanej (częściowo zamarzniętej) wodzie. Teren ciężki, rowery zapadały się, o mało co byłbym światkiem niesamowitej gleby. Grupka trochę się rozciągnęła akuratnie w okolicy stawu. Przez chwilę nawet sam jechałem, bo ślady prowadziły w 2 strony. Znalazłem resztę, akuratnie drobną awarie usuwali- łańcuch skuwali. Żeby nie zmarznąć zbytnio zagrzałem się herbatą z prądem i już jechaliśmy dalej. Rozdzieliliśmy się. Jechałem w 3 osobowej grupce. Jechaliśmy w kierunku Ldzania, ale żeby nie było zbytnio nudno, skręciliśmy w lewo- w dotąd mi nie znaną drogę. Dojechaliśmy do jakiegoś skrzyżowania, gdzie chwilkę poczekaliśmy na znajomego, który pozbierał się po glebie. Ruszyliśmy dalej i od razu poznałem gdzie jestem. Z wiatrem w plecy dojechaliśmy do Ślądkowic. Potem po zmianach, po pięknym śniegu, jechaliśmy do Róży. Właściwie to na piękny śnieg to tylko wyglądało, o czym przekonałem się w Róży. Przy ~30km/h tylne koło wpadło mi w poślizg i zaliczyłem solidną glebę. Zbiegiem okoliczności, mówiłem jakieś 10 minut temu, że mało gleb zaliczyłem tej zimy. Gleba dość bolesna, bo noga utknęła mi w rowerze. Chyba trzeba w końcu zainwestować w opony z kolcami. Wracamy do Ślądkowic po znajomego, bo go zgubiliśmy. Zguba się nie odnalazła, więc już tylko we dwóch wracaliśmy do Pabianic. W Pawlikowicach się rozjeżdżamy, ja wracam skrajem lasu. Pieruńsko ślisko się zrobiło, może dlatego że świeży śnieg zaczął się roztapiać w słońcu. Po drodze odkrywam coś, czego tu ostatnio nie było.

Łódzki Szlak Konny © radek3131


Czyli kolejny szlak do zbadania kiedyś tam rowerem. Bez większych przygód wracam w jednym kawałku do domu. Nawet fajnie dzisiaj było. A w domu powódź od topniejącego śniegu. Odwykłem jakoś ostatnio od tego.

Podsumowanie roku 2010

Piątek, 31 grudnia 2010 · Komentarze(4)
Trasa: Pabianice -> Hermanów -> Terenin -> Wielka Woda -> Mogilno Małe -> szlak zielony -> Pawlikowice -> Terenin -> Hermanów -> Pabianice

Mapka

Ostatnia gleba wykluczyła mnie z rowerowania na parę dni. Biodro bolało mnie niesamowicie nawet podczas chodzenia, więc nie ryzykowałem jazdy. Wczoraj już troszkę przeszło, ale ostatecznie dopiero dzisiaj na rower wsiadłem. Jakoś nie mogłem odpuścić sobie jazdy w ostatni dzień roku. Traska krótka, pojechałem sobie nad Wielką Wodę. Szkoda, że nie pojechałem sobie pojeździć po tafli jeziora. Jakoś z głowy mi wyleciało. Jechało się całkiem przyjemnie, nie wiało w lesie i nie było tyle lodu. Na lód wjechałem dopiero jak jechałem skrajem lasu od Pawlikowic do Terenina. Nawet ostatnią w tym roku glebę zaliczyłem na jednej z lodowych kolein. Zauważam, że moja para z ust zamarzła mi na szkłach. W Pabianicach już do takiego stopnia, że musiałem je zdjąć i bez nich jechać. Pozostaje mi życzyć Wam szczęśliwego Nowego Roku. :)

A teraz czas na podsumowanie roku 2010
Uwaga dalszy materiał nie przeznaczony dla osób uczulonych na nadmiar liter i zdjęć.

W porównaniu z zeszłym rokiem

Przejechałem 14121,04km czyli o 3030,035km więcej niż w zeszłym roku. Czy to dużo? Hm, ze 3 lata temu był to dla mnie kosmos, teraz to już się raczej staje codziennością. Myślę, że by byłoby troszkę więcej gdyby nie wypadki losowe, które mnie nękały w tym roku. Najwięcej kilometrów przejechałem w sierpniu, bo 1900,58km. Chociaż w lipcu też bardzo podobny wynik, bo 1890,80km. Znów pobiłem swój rekord dziennego dystansu z 202,97km na 327,89km. Tutaj różnica jest kolosalna, bo aż 124,92km! Najwyższy punkt na jakim byłem to wieś Belno. Raptem 418m.n.p.m. Najniższym punktem była plaża w Łebie. Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda się mi wjechać na jakąś konkretną wysokość. Chociaż by jedynka z trzema zerami była. :) Najwięcej metrów pod górę miałem w sierpniu. "Aż" 4765m. Maksymalna prędkość z jaką jechałem to 67,09km/h. Raczej staram się długo utrzymywać wysoką prędkość niż przez chwilę jechać na prędkości maksymalnej. Mój "zasięg" rowerowania drastycznie się zwiększył:



Cele na 2011r.:
1. Oficjalnie zapisać się do klubu.
2. Zaliczyć kilka wyścigów (nie maratonów).
3. Może gdzieś znów na kilka dni pojechać. Mam w sumie plany, ale nie zdradzam na razie.
4. Sprawdzić się w jeździe 24h lub po prostu pobić swój życiowy rekord.

Fajniejsze wypady w 2010r.:
(chronologicznie)


Błotna masakra
Spontaniczna marcowa pętla
Pierwszy raz w 2010r. na Górę Kamieńsk
Nocna orientacja w terenie
Terenowe, nie wiem gdzie
Nad Jeziorsko
Szybka prawie setka
Kolejne szybkie krojenie asfaltu
Podjazdy na Górze Kamieńsk
Ustawka dojechana do końca
Walka ze sobą na życiówce
Ultralekka kuchenka
Dookoła Łodzi
Góry Świętokrzyskie- dzień 2
Góry Świętokrzyskie- dzień 3
Zamek w Łęczycy
Bałtyk- dzień 3
Nocą we mgle
Polska rzeczywistość
Śnieżna masakra
Po pobliskich zaspach
W kupie cieplej


Rok 2010 miesiąc po miesiącu:

Styczeń:

Zima, zima i jeszcze raz zima, więc trzeba było jeździć w lesie. Przeważnie jeździłem w weekendy, bo w pozostałych dniach tygodnia nie było zbytnio czasu.





W styczniu złamałem ramę w Maximie.



Ale udało mi się domowym sposobem naprawić. Przynajmniej na trochę. :)









Luty:

W pierwszej połowie lutego zimowa aura nadal panowała. Na szczęście zaczęły się ferie, więc można było trochę poszaleć.

2 lutego złamałem sztycę.



A 5 lutego kupiłem górala.





Panowały warunki survivalowe:





Ale nie nudziliśmy się.



W drugiej połowie lutego przyszła odwilż, więc ciągle brudne i mokre ciuchy miałem. Nie ma to jak brak błotników.







25 lutego w końcu wsiadłem na szosówkę- Krossa



Marzec:

Marzec zafundował nam niemalże wszystkie możliwe pogody. Był nawrót zimy, po którym rzygałem już śniegiem, jak i była wiosna.

2 marca skosiłem przerzutkę w Krossie



Jeździło się więc po błotku...





... jak i po śniegu.



8 marca kupiłem nową szosówkę



Zima nie odpuszczała tak łatwo.



Ale pod koniec miesiąca pojawiła się przyzwoita temperatura i można było szaleć na szosie.



Kwiecień:

Koniec problemów z pogodą! :)

5 kwietnia rozebrałem Maxima, bo się sypał już mocno.



Forma szybko rosła, ale nie obyło się bez kilku darmowych pryszniców.









Maj:

Miesiąc zaczął się przepiękną pogodą.







Potem deszcz, deszcz i jeszcze raz deszcz. Z wiosennej pogody zrobiła się typowo jesienna.











Pocieszający był fakt, że nie tylko u nas była taka pogoda. Zdjęcia z tego rocznego Giro d'Italia





Pod koniec miesiąca gdy pogoda się ustabilizowała pojechałem pierwszy raz do Bełchatowa, by zapisać się do klubu. Dzień po tym o mało co nie leżałem w kraksie na wspólnym treningu z grupą z Łodzi.

Czerwiec:

Czerwiec zaczął się 2 dniową wyprawą.















Po wyprawie troszkę się przypiekłem, ale wróciłem do normalnych treningów.



Wyjechałem na 3 dni i wróciłem z ospą wietrzną. "Rewelacja". Miałem czas by wczuć się w mistrzostwa. Po prawie dwutygodniowej przerwie wsiadłem na rower. Akuratnie jak siedziałem w domu była świetna pogoda na rower.



Zacząłem jeździć na treningi z klubem, ale nie zapisałem się jeszcze gdyż mam czekać do przyszłego sezonu.

Lipiec:

Lipiec= niesamowity upał. 0,7l wody wypijało się w 20 minut. :) Udało mi się w końcu przejechać całą trasę z najsilniejszą grupą z Łodzi. A 5 lipca rozkręciłem Krossa. Rama powędrowała w dobre ręce.



Jak już wspomniałem na początku pobiłem życiówkę. Wraz z Arkiem dość spontanicznie zaatakowaliśmy spory dystans. Całe szczęście że nie było sporego upału. Wróciłem z lewą stroną bardziej opaloną niż prawą. :)









Z Michałemt testowaliśmy ultralekką kuchenkę.



Pod koniec lipca rozwaliłem klamkomanetkę. Znalezienie części i naprawa zajeło mi ponad miesiąc. Czas ten wykorzystałem na poznawanie nowych dróg w lesie i nie tylko. Góralem wszędzie się wjedzie. Szkoda tylko, że po zimie napęd przeskakiwał. Nawet któregoś pięknego dnia okrążyłem Łódź.























Sierpień:

Przeplatanka pogodowa. Ciężko było cokolwiek zaplanować. Zacząłem miesiąc od wyprawy w Góry Świętokrzyskie.













































Po tej wyprawie mój aparat zaczął mieć problemy z ostrością. Zacząłem pracować na tartaku by troszkę się dorobić (nie lubię ciągnąć kasy od rodziców). Przez 1,5 tyg o 5 rano pobudka. :)



Spontanicznie pojechałem do Łęczycy. Jak się okazało turniej rycerski był. :)











Ostatni tydzień sierpnia to wyprawa nad morze. Tylko jak na złość pogoda tragiczna. W zamian za to miałem okazję zobaczyć parę rzeczy o nie typowej porze.





























Podczas 2 dnia wyprawy aparat mi zmókł i przestał działać. A my suszyliśmy ciuchy nad kuchenką gazową w gospodarstwie agroturystycznym.











I tradycyjnie- najlepsza pogoda ostatniego dnia.

Wrzesień:

Dominowały głównie wycieczki leśne. Nawet pogoda w miarę była.





Zacząłem z szosowcami jeździć na góralu i o dziwo jakoś do końca dojeżdżałem. :)



21 września, czyli 6 dni po 18 urodzinach miałem wypadek. Przy 56km/h uderzyłem w tył TIRa. Facet mnie wyprzedził i zaraz po tym zahamował. Byłem bez szans. Odepchnąłem się od naczepy ręką i upadłem na asfalt. Starłem tylko ciuchy i złamałem mostek w rowerze. Dzień później okazało się, że nadgarstek też złamałem, a konkretniej nadpękła mi nasada piątego palca kości śródręcza. Gips na 4 tygodnie.... Ale ja, jak to ja, odkryłem sposób na jazdę z gipsem na ręku. :)



Październik:

Przepiękna pogoda, a ja rękę w gipsie miałem. No cóż troszkę pojeździłem, ale uważać musiałem. Jak na złość szosówka została naprawiona. Miałem na niej nie jeździć do zdjęcia gipsu, ale wytrzymać nie mogłem. :)





Kupiłem porządne oświetlenie do roweru, więc nareszcie nocą mogę jeździć bez strachu, że w coś przyłożę.





Pod koniec miesiąca zdjęli mi gips. <jupi> Wszystko idealnie się zrosło.

Listopad:

Zaczął się wiosennie, a skończył się "upragnionym" śniegiem.













Grudzień:

Zima trzyma nada. Szczerze mówiąc (tfu pisząc) to nie pamiętam czasów by tak długo zima trzymała w grudniu. Śniegu strasznie dużo, w lesie miejsca gdzie po kolana jest go nawet. Zrobiłem zimową szosówkę, więc nie muszę się męczyć tak bardzo z pół metrowym śniegiem. :)







W grudniu trafiło się kilka ustawek. Frekwencja mnie zaskoczyła.







Oby przyszły rok był co najmniej taki sam, a nawet lepszy. :)

PS. Takich długich to ja nawet wypracowań na języku polskim nie pisze. :p

Jakbym chciał pojeździć na łyżwach to bym nie brał roweru

Poniedziałek, 27 grudnia 2010 · Komentarze(1)
Trasa: Pabianice -> Hermanów -> Terenin -> Chechło II -> Mogilno Małe -> szlak zielony -> Pawlikowice -> Terenin -> Hermanów -> Pabianice

Mapka

Trochę nie miałem ochoty na jazdę do lasu, ale siła wyższa mnię zmusiła. Wybrałem jedną z obcykanych na pamięć tras. Nic z początku nie zapowiadało hardcoru, ale jak wjechałem do lasu i na oblodzonym korzeniu zaliczyłem glebę zacząłem bardziej uważać. Piekielnie ślisko w lesie było, Bezpiecznie dojechałem do Chechła II i skręciłem do Mogilna Małego. Zacząłem jechać po czystym lodzie więc postanowiłem skręcić na środek drogi na śnieg. Nie zdążyłem. Przy 15km/h wpadłem w poślizg i upadłem na plecy. Z 2-3 metry ślizgałem się jeszcze po lodzie na plecach. Nie ma to jak mieć pompkę z tyłu (ała).

Lodowisko © radek3131


Wstanie na nogi również było wyzwaniem, jak i ruszenie. Wjechałem do lasu, gdzie trochę sytuacja się pojawiła. Po śladach widziałem, że wczoraj całkiem sporo osób na rowerach było. Wyjechałem z lasu i skrajem lasu, bez przygód, wróciłem do domu. Liczę siniaki. Tylko 2 mam. :)

Pada śnieg, pada śnieg

Wtorek, 21 grudnia 2010 · Komentarze(0)
Kategoria 0-50km, Las, MTB, Sam, Śnieg
Trasa: Pabianice -> Hermanów -> Terenin -> Chechło II -> Mogilno Małe -> szlak zielony -> Pawlikowice -> Terenin -> Hermanów -> Pabianice

Mapka

Jakoś nie mam weny na rozpisywanie się. Trasa dobrze znana, jechało się całkiem przyjemnie mimo napi******ącego śniegu. Jak wróciłem do domu miałem lód na brwiach i rzęsach.

Mróz nam nie straszny

Niedziela, 19 grudnia 2010 · Komentarze(0)
Trasa: Pabianice -> Bychlew -> Terenin -> szlak czerwony -> Wielka Woda -> szlak czerwony -> Chechło II -> Wielka Woda -> Punkt czerpania wody -> szlak zielony -> Mogilno Małe -> Wielka Woda -> Punkt czerpania wody -> szlak zielony -> Mogilno Małe -> Wielka Woda -> szlak czerwony -> Terenin -> Bychlew -> Pabianice

Szczerze mówiąc, to od kiedy wstałem nie mogłem się doczekać aż wsiądę na rower. Pogoda wyśmienita. Miałem leciutki dylemat jak się ubrać: cieplej, czy jeszcze cieplej, ostatecznie pozostałem przy drugiej wersji, bo lepiej się przegrzać i odpiąć trochę kurtkę niż zmarznąć. 15 minut przed 10.00 wyjechałem z domu, aby sobie spokojnie dojechać. Nie chciało mi się jechać lodem po ulicy, więc pojechałem po odśnieżonym chodniku do ul. Zamkowej (główna ulica Pabianic). Jak to na główną ulice przystało była odśnieżona, więc dojechanie do miejsca spotkania nie stanowiło dużego problemu. Przyjechałem niemal w tym samym momencie co reszta. Mieliśmy niezły ubaw zgadując kto przyjechał- np. jakiś facet założył kominiarkę, okulary i czapkę aż tak, że nie było widać twarzy. Dopiero jak przywitał się z nami wiedzieliśmy kto to. :) Sporo osób się pojawiło. Wyjechałem nieco wcześniej w trzyosobowym składzie. O mało co zaliczyliśmy glebę na lodzie, ale jakoś udało się wyhamować. Wyjeżdżamy z miasta ul. Jutrzkowicką, czyli drogą na Bełchatów. Wszystko odśnieżone jak należy, od wczoraj nic się nie zmieniło. Za Bychlewem skręcamy na Terenin. Tutaj zmrożony śnieg, ale sprawnie się po nim jedzie i doganiamy 5 osobową grupkę. Zdziwiło mnie strasznie to, że z nami jechał chłopak, na oko z 9-10 lat i jak się potem później okazało- całkiem dawał sobie nieźle radę. Przekraczamy leśny szlaban i wjeżdżamy do lasu, mimo że wcześniej były koncepcje by jechać asfaltem. Spodziewałem się gigantycznego śniegu, a tutaj proszę, główne dukty odśnieżone. Dojeżdżamy do Wielkiej Wody, gdzie intensywnie myślimy jak dalej jechać. Losowo wybraliśmy drogę (ja nie wybierałem) i jak się okazało dojechaliśmy do Chechła II. Tutaj całkiem zabawną sytuację mieliśmy, tak się złożyło że jechaliśmy we 2 z przodu i troszeczkę odjechaliśmy reszcie. No i wyjeżdżamy z lasu, a tu z zakrętu wyjeżdża samochód. Zatrzymuje się on na skrzyżowaniu, by ustąpić pierwszeństwo ewentualnym pojazdom. I tak pasażer na nas patrzy, jakby pomyślał: "poje**ło was, że na rower poszliście?". Szczęka trochę mu opadła jak zobaczył resztę ludzi wyjeżdżającą z lasu. :) Kawałek jedziemy przez pola i znów wjeżdżamy do lasu. Skręcamy w ten sam dukt co ostatnio i znajdujemy się znów w punkcie orientacyjnym, czyli Wielkiej Wodzie. Jedziemy po prostu przed siebie, więc wysunąłem propozycję by skręcić i pojechać do punktu czerpania wody. Tak więc zrobiliśmy. Po chwili skapitulował Daniel, a właściwie jego napęd, więc postanowili chwilę pobiegać z Dominikiem. Ustaliliśmy, że zrobimy sobie jedno kółeczko i wrócimy po nich. Zielonym szlakiem dojechaliśmy do Mogilna Małego, a potem kierowaliśmy się drogą do Wielkiej Wody. Po drodze przygarnęliśmy pana Krzyśka, który troszkę później niż my wyjechał. Razem wróciliśmy się po Dominika i Daniela, wsiedli znów na rowery i machnęliśmy jeszcze jedno takie kółko. Po drodze 2 spektakularne gleby, jedna po drugiej. Pierwsze nas nie rozbawiła, ale druga była przepiękna. Dobrze, że zdążyłem zatrzymać się. Znaleźliśmy się znów w punkcie wyjścia i nastąpiła burza mózgów, efektem czego była decyzja o jechaniu powoli do domu. Czerwonym szlakiem trafiamy do Terenina, miałem wracać do domu, jednak gdy spojrzałem na godzinę postanowiłem nieco bardziej okrężną drogą wrócić do domu. Wyjechaliśmy w Bychlewie i zacząłem się zastanawiać czemu Dominik jedzie chodnikiem. A tutaj jak zwykle dowiaduję się na ostatnią chwilę, że jest impreza. Tym razem nie plenerowa, bo po ostatniej plenerowej na drzewa się wspinali. :p Impreza to połączenie wigilii i urodzin. Osób od zatrzęsienia, niemal wszyscy na rowerach trafili tutaj. Napiłem się herbaty z rumem, troszkę posiedziałem i po jakiś 30 minutach się zwinąłem, gdyż inne obowiązki wzywały. Stojąc na podwórku nie mogłem się powstrzymać i musiałem zrobić zdjęcie:

Rowerowy parking © radek3131


Tak na prawdę stało tam jeszcze więcej rowerów, to jest tylko namiastka. Prawdę mówiąc to znalezienie wolnego miejsca na postawienie roweru w zaspie było trudne. Wyjechałem na asfalt, a że wiaterek przepięknie, aczkolwiek nie mocno, w plecy wiał zacząłem się rozpędzać. I tak mając 40km/h podczas skręcania, a na zakręcie asfalt przechylony jest o czym chyba wspominać nie trzeba. Przednie koło wpadło mi dwukrotnie w poślizg. Troszkę charakterystycznego pisku było, ale spokojnie bez paniki dało radę wybrnąć z tej lekko stresującej sytuacji. Przejazd przez miasto spokojny, chyba wszyscy wzięli się za świąteczne przygotowania, bo tak mało samochodów. Reasumując to dzisiejsza jazda była świetna. Przeżycia ciężko opisać słowami, to trzeba zobaczyć na oczy. Śmiechu pełno, czego tu chcieć więcej? Może tylko suchego asfaltu i ciepłego słoneczka. :D

PS. Ogólnie to nas dzisiaj bardzo irytowały szlabany. Takowe przekraczaliśmy 10 razy.
PS2. Problemów z pulsometrem ciąg dalszy. Chyba muszę kupić nową baterię do opaski, bo wątpię by to się działo przez mróz.

Przemyślenia drogowe, czyli jak nie zabić pieszego

Piątek, 17 grudnia 2010 · Komentarze(2)
Kategoria 0-50km, Las, MTB, Śnieg
Trasa: Pabianice -> Hermanów -> Terenin -> Pawlikowice -> Róża -> Ślądkowice -> Mierzączka Duża -> Drzewociny -> Zimne Wody -> Morgi -> Kolonia Ldzań -> Ldzań -> Dobroń Duże -> Dobroń -> Chechło II -> Chechło -> Pabianice

Mapka

Ładnie słoneczko od rana świeciło, motywowało strasznie do wyjazdu. By się nie męczyć w półmetrowym śniegu trasa to ośnieżone i oblodzone wiejskie drogi po za jednym kawałkiem. Wyjeżdżając z miasta koło szkoły. Starsza pani wyskoczyła mi na pasy 10m przed mną. Dobrze, że nic z naprzeciwka nie jechało, bo gdybym nie odbił to bym ją potrącił na bank. Nie pierwszy raz mam taką sytuację. Potem to już jechało się przyjemnie, bez niepotrzebnej stresówki. Mimo południowego wiatru i lodu na drodze ~25km/h dało się na luzie jechać. Mróz motywował do szybszej jazdy, bardziej ciepło było wtedy. Z Czasem się rozkręciłem. Bardzo długo ponad 30km/h jechałem, co było hardcorem na zakrętach w lesie. W Ldzaniu w miejscu gdzie ostatnio były kałuże był tym razem czysty lód, na którym prawie się wypie***łem. :) Dalej również nie odbyło się bez przygód. Wchodząc w zakręt w Dobroniu przy nie jakiejś zawrotnej prędkości wpadłem w przepiękny poślizg. Bokiem cały zakręt minąłem, a krótko się nie ślizgałem. Dobrze, że w porę przechyliłem się ciałem, bo gleba była by dosyć bolesna. No i oczywiście to nie koniec. Przed drogą krajową nr.12 jest taki minimalna górka. No i ja nie widziałem lodu. Hamując przed tą drogą wjechałem na ten lód i przednie koło mi się zablokowało. Wystawiłem lewą nogę, by nie glebnąć, wpadłem w poślizg i zjechałem na lewy pas. Dobrze, że facet z naprzeciwka mnie widział i w porę wyhamował. DO Pabianic już asfaltem, czyli szybka jazda i trochę wytchnienia. W mieście nie obyło się bez ekstremalnych sytuacji. Jadę ul. Wileńską i chcę skręcić w lewo. Wyciągam rękę dużo wcześniej, zjeżdżam do środka i jadę z wystawioną ręką. A facet z naprzeciwka wyprzedza nie dość, że na skrzyżowaniu, to na oblodzonej jezdni. Ja odbiłem w prawo on w lewo. Parę ostrych słów z mojej strony i wymiana gestów "przyjaźni" (środkowy palec). W sumie to nie wiem o co mu chodziło, ewidentnie jego wina. Już myślałem, że nic takiego mnie dzisiaj nie spotka, a tutaj 500m od domu babka nie ustąpiła mi pierwszeństwa. Jechałem 20km/h a ona 20m przed mną wyjechała. Ja po hamulcach, ona po hamulcach. Tym razem bez wymiany słów i gestów. W sumie to jakby nie nacisnęła na hamulec to bym wyhamował przed nią. Przygotowany jestem na taką ewentualność. Dalej już bezpiecznie do domu.

Reasumując, zaczyna mnie dziwić dlaczego zimą (latem dużo mniej) mam takich sytuacji. Może jakiś zaćmienie umysłu panuje i ludzie nie widzą? Albo dochodzą do wniosku, że: (proszę wybrać)
1. Za zimno na rower i nie zwracają uwagi.
2. Kto jeździ po śniegu/lodzie na rowerze?
3. Łe tam rower to wyhamuje.
4. Zdążę, zdążę!
5. Łe, daleko jest.
Dodam, że ZAWSZE mam jaskrawą kurtkę (niebieska lub żółta) z elementami odblaskowymi, a jak czeka mnie wracanie po zmierzchu to lampeczki włączam, dające jak światła samochodowe. No masakra, jak tak dalej pójdzie to w końcu wpadnę na jakiegoś pieszego i będzie "ciekawie". Do samochodów to w sumie przywykłem już i nauczyłem się jechać przez miasto z uwzględnieniem ewentualnego hamowania tylko, że na pieszych wyskakujących tuż przed rowerem to nie działa. Moim zdaniem obecnie piesi są gorsi od kierowców.

PS. Po powrocie do domu na kominiarce piękny sopel z lodu.

Spontaniczny spontan

Wtorek, 14 grudnia 2010 · Komentarze(0)
Trasa: Pabianice -> Hermanów -> Terenin -> Pawlikowice -> Las Ślądkowicki -> Ślądkowice -> Mierzączka Duża -> Drzewociny -> Zimne Wody -> Morgi -> Kolonia Ldzań -> Talar -> Kolonia Ldzań -> Ldzań -> Mogilno Duże -> Dobroń Duży -> Mogilno Małe -> Chechło II -> Terenin -> Hermanów -> Pabianice

Mapka

Nie chciało mi się zbytnio wysilać z wymyślaniem trasy, to pojechałem na bardzo podobną do wczorajszej. No i znów leciutko się jechało- mimo ośmiostopniowego mrozu. Dojechałem prawie do lasu i skręciłem na Różę by uniknąć relaksującego spacerku po lesie. Bez większych niespodzianek dojechałem do Mierzączki Dużej, z której skierowałem się w kierunku Drzewocin. Znów mnie dopada głód i dobrze, że coś do jedzenia wziąłem. Jakoś zimą szybko głodny się staje. Po króciutkim postoju kontynuowałem jazdę. Wyjechałem w Koloni Ldzań i coś mnie natchnęło by odwiedzić młyn w Talarze. Wczoraj było ciemno i marzły mi palce to nie myślałem o tym zbytnio. To miejsce jakoś strasznie mi się podoba. Zatrzymałem się chwilę na moście przy młynie i wykorzystałem tę chwilę by zadzwonić do kumpla. Po rozmowie jadę w kierunku Dobronia. W Ldzaniu pełno wody na drodze. Znów uchlapałem rower i znów pojawiły się sopelki pod ramą. Tylko, że jakoś szybciej niż wczoraj. W Dobroniu Dużym obijam na Mogilno Małe, by według planu pojechać lasem. Wjeżdżam więc koło leśniczówki do lasu i naglę staje w miejscu. Śniegu fhój. Zacząłem się zastanawiać jak objechać las by nie dokładać zbyt wiele kilometrów. Postanowiłem jednak pojechać przez las, ale drogą która powinna być rozjeżdżona przez leśniczego. Zawróciłem kawałek do Mogilna Małego i pojechałem do Chechło II, gdzie skierowałem się do lasu. Nie pomyliłem się droga rozjeżdżona była, ale na tej drodze był lód. Nie trzeba chyba pisać, że na każdej dziurze koła zsuwały mi się z tej wyjeżdżonej drogi prosto w głęboki śnieg. Jakoś przetrwałem ten kawałek, po drodze nawet leśniczego widziałem. Dalej skrajem lasu wracam do Pabianic. Koło szkoły odbijam do kumpla. Miałem okazje podziwiać ekstremalne wyczyny malacza. Koleś takiego drifta walnął, że szok. :) Schodzi kumpel na dół, odbieram parę moich pierdół i wracam do domu w lekkim mroku. Zdjęć nie robiłem, bo ile razy można fotografować to samo.

Nie wiedziałem, że tak bardzo można się zmęczyć podczas spaceru

Poniedziałek, 13 grudnia 2010 · Komentarze(0)
Trasa: Pabianice -> Hermanów -> Terenin -> Pawlikowice -> Las Ślądkowicki -> Ślądkowice -> Mierzączka Duża -> Drzewociny -> Zimne Wody -> Morgi -> Kolonia Ldzań -> Ldzań -> Mogilno Duże -> Dobroń Duży -> Dobroń -> Chechło II -> Chechło I -> Pabianice

Mapka

Coś miałem ochotę na nieco dłuższą przejażdżkę, więc zaraz po zjedzeniu obiadu zamontowałem lampki i wziąłem się za planowanie trasy, by znów nie jechać tego samego. Dość szybko zaplanowałem trasę i zacząłem ją realizować. Z początku jedzie się szybko i lekko. Wiaterek wieje w plecy a droga jest odśnieżona. Dojechałem aż do skraju Lasu Ślądkowickiego. Tutaj więcej śniegu, ale po śladach samochodu (zapewne leśniczego) dało się jechać. Tzn. dało się jechać do pewnego momentu. Potem ślady "skręcały" w lewo a ja miałem jechać prosto. I tutaj zaczął się hardcore. 30m jazdy - 100m na pieszo i tak mniej więcej cały czas. Dlaczego nie dało się po prostu jechać? Chyba to zdjęcie dostatecznie obrazuje co było.

Houston- we got a problem © radek3131


Wymęczyłem się strasznie. Na dodatek troszkę wymarzłem. Dobrze, że wziąłem banana. Po wyjściu z lasu dało się w miarę jechać, ale się zaczęło ściemniać, więc lampki poszły w ruch. Od Drzewocin już totalny spokój i luz, bo droga prowadziła przez las i pola. Na szczęście trochę wyjeżdżona. Jakoś znów nie mogłem się dobrze rozgrzać i zacząłem marznąć. Zauważyłem, że jak ostygnę trochę to po pewnym czasie zaczyna mi drętwieć (w takiej kolejności: mały palce u lewej ręki, oba przedramiona, mały palec u prawej ręki. Co ciekawe nigdy jednocześnie tak nie mam. Dziwne nieprawdaż? W Ldzaniu strasznie mokro, śniegu nawet nie było, więc rower uchlapałem wodą, która zamieniła się z czasem w piękne sopelki. Miałem jechać przez las, ale nadal było mi zimno, więc wolałem nie ryzykować i pojechałem asfaltem. Szybko dojechałem asfaltem i dokładnie przy znaku Pabianice złapałem odpowiednią temperaturę ciała. :) Jak na złość. Ale za to w lesie pewnie bym rower trochę prowadził i bym ostygnął. ;] A w domu odkryłem piękny sopelek na tylnej przerzutce i wolnobiegu. A ja się zastanawiałem czemu mi nie chce przerzucać.

Jak nie zawieje to zamiecie

Sobota, 11 grudnia 2010 · Komentarze(1)
Trasa: Pabianice -> Hermanów -> Terenin -> Chechło II -> Góry Dobrońskie -> szlak czarny -> szlak czerwony -> Mogilno Małe -> Wielka Woda -> Punkt Czerpania Wody -> szlak czerwony -> Terenin -> Pawlikowice -> Terenin -> Hermanów -> Pabianice

Mapka

Strasznie długo nie chciało mi się zebrać, ale po obiadku w końcu troszkę się ruszyłem. Coś mnie podkusiło by zabrać oświetlenie- tak na wszelki wypadek. Wyjeżdżam z bramy i po ujechaniu 20 metrów spada mi łańcuch z korby. Poprawiam i jadę. Dość mocno padał śnieg, a podczas jazdy pod wiatr bił troszkę po policzkach. Dojechałem szybko do Terenina. Nic nie ośnieżone, ale na szczęście samochody trochę rozjeździły ten śnieg. Wjeżdżam do lasu a tu pełno śniegu. Obawiałem się, że znów będzie się masakrycznie jechało jak ostatnio, ale na szczęście śnieg nie był aż tak mocno ubity i dało się jechać z jakąś w miarę sensowną prędkością. Widząc, że nie jedzie się tak źle pojechałem w kierunku Gór Dobrońskich.

Droga przez las © radek3131


Przez las nie jechało się tak, źle bo droga trochę wydeptana i wyjeżdżona. Hardcore się zaczął jak dojechałem do Gór Dobrońskich. Nikogo tu wcześniej nie było i momentalnie stanąłem w miejscu i nie dało się ruszyć po górkę.

Dziewicze miejsce © radek3131


Wbiegłem na górkę, podparłem się drzewa i odepchnąłem od niego by zjechać w dół. Początkowo dało się jechać, ale gdy rower stanął a ja zrobiłem skok nad kierownicą zaczęło się znów prowadzenie.

Troche śniegu napadało © radek3131


Wsiadam na rower, dalej się jedzie tak jak na samym początku. Prowadzenie roweru znów miałem pod górkę. Rower nie dawał rady w tym śniegu. Wyjeżdżam na drodze Mogilno Małe -> Chechło II i skręcam w kierunku Mogilna. Coś lekko się jedzie. Nawet po skręceniu do lasu jakiejś wielkiej zmiany nie czułem. No może po za tym, że śnieg zaczął napierdzielac zupełnie jak sól z solniczki.

Zdjęcia miało ukazywać jak mocno śnieg sypał © radek3131


Dojechałem do Wielkiej Wody. Krótką przerwę zrobiłem, bo chciałem zobaczyć czy można chodzić po wodzie (Wielkiej Wodzie).

Nawet rower schował się przed śniegiem © radek3131


Dalej chciałem pojechać do Stawu Jeziorko, ale jak zobaczyłem ile śniegu to zawróciłem, by nie męczyć się zbytnio. No to skoro tam nie można to do Punktu Czerpania Wody dotarłem, ale też musiałem zawrócić, bo jazda zmieniła by się w dość długi spacerek. Wyjechałem czerwonym szlakiem z lasu, zobaczyłem na godzinę. Hm, w sumie mam światła to czemu sobie jeszcze chwile nie pojeździć. Skrajem lasu do Pawlikowic dojechałem, a potem przez Terenin i Hermanów wróciłem do Pabianic. W Pabianicach już było całkiem ciemno, a ja na dodatek prawie nic przez okulary nie widziałem, bo śnieg który spadał mi na nie zmieniał się w krople wody, a te z kolei przymarzały. :) Reasumując, to całkiem ciekawa jazda. Znowu nieco inna pętla, co prawda po znanych drogach, ale nie kręcę ciągle tych samych kółek. :)

Śnieżna masakra

Niedziela, 5 grudnia 2010 · Komentarze(0)
Trasa: Pabianice -> Bychlew -> Terenin -> Chechło II -> Wielka Woda -> szlak czerwony -> Mogilno Małe -> Wielka Woda -> droga do Stawu Jeziorko -> szlak zielony -> Staw Jeziorko -> Róża Pawlikowice -> Terenin -> Hermanów -> Pabianice

Mapka tutaj

Troszkę rano zaspałem, ale wyrobiłem się, co prawda na ostatnią chwilę, na ustawkę. Było zimno jak wyjeżdżałem - -12°C. Ubrany byłem idealnie na tak mroźną temperaturę. Szczególnie w kolana było ciepło. Pojawił się nawet facet, który zamiast tylnego koła miał gąsienicę. Z początku nic nie wskazywało masakry, jechaliśmy asfaltem aż do skrętu na Terenin. Tutaj już po lekkim śniegu dojechaliśmy do Lasu Karolewskiego. Od tego momentu zaczęło się naprawdę ciężko na początku jazda polegała na przejechaniu kawałka i ruszania od nowa. Potem jak złapałem rytm to nawet 20km/h ciąłem po śniegu. Trasę ustalaliśmy spontanicznie i po niedługiej jeździe skręciliśmy w lewo w jeszcze większy śnieg. Mijamy po drodze 2 znajomych, którzy biegali. Motywują nas słowami: "dalej się będzie świetnie jechało". Oczywiście słowo "świetnie" było wypowiedziane w ironii. Dojeżdżamy do Wielkiej Wody, gdzie chwilę czekamy na innych. Pojawiło się całkiem sporo osób. Naliczyłem 16, co jest chyba niezłą frekwencją jak na mroźny dzień. Robi się coraz cieplej. Ustalamy dalej trasę i jedziemy nie pełnym składem czerwonym szlakiem. Jechałem na końcu, więc nie musiałem aż tak bardzo przedzierać się przez ten śnieg. Koła idealnie w ślady wpadały. Wyjechaliśmy na drodze Mogilno Małe-Chechło II. Tutaj wyraźnie czuć, że jest dużo mniej śniegu. Dojeżdżamy do Mogilna Małego, gdzie kierujemy się znowu w las. Trafiamy znów do Wielkiej Wody i znów zastanawiamy się gdzie jechać. Wybraliśmy drogę do Stawu Jeziorko. Tutaj już wyraźnie moje ręce czuły zmęczenie. Ramiona, przedramiona i barki. Jakbym z 2 tony węgla załadował na ciężarówkę. Momentami nie miałem siły utrzymać prosto kierownicy, co zmuszało mnie do wielokrotnego zatrzymywania się. Wymęczyłem się strasznie na tym krótkim odcinku. Dalej znów w głęboki śnieg. Jakoś dojechałem do tego stawu. Tutaj spotykamy leśniczego, który niezłą miał z nas polewkę. Szczególnie z tekstu: "jakbym na spacer chciał iść to bym nie brał roweru". Chwilkę tutaj czekamy i ruszamy dalej. Nie znałem tej drogi nigdy wcześniej, więc miałem okazję teraz ją poznać. Już szło mi trochę lepiej, nie zatrzymywałem się tak często. Ale zaliczyłem piękną glebę w zaspę. Pięknie się leciało przez kierownicę. Pocieszające jest to, że nie tylko ja takie gleby zaliczałem. Wyjechaliśmy z lasu niedaleko Róży. Znów chwilkę czekamy i jedziemy już przez pola. W końcu jakaś normalna prędkość i droga. W Pawlikowicach we dwóch skręcamy do domu. A w Hermanowie rozdzielamy się i już jadę sam. Współtowarzysz pojechał na przełaj przez pole. Ja chciałem pojechać szutrową drogą i wyjechać koło stadionu PTC, ale zawróciłem do asfaltu i wróciłem do domu. Dawno się tak nie ujechałem.