W ostatniej chwili z domu wyjechałem i musiałem grzać przez miasto by zdążyć. Całkiem sporo osób było, ale postanowiłem że będę jechać spokojnie, gdyż dopiero kontuzje wyleczyłem. No więc we 3 spokojnie dojechaliśmy do Jutroszewa. Od tego momentu we 2 jedziemy i rozmowa zeszła na temat kiedy nas grupa z Łodzi dojdzie. Tutaj właśnie spontanicznie narodził się zakład, bo postawiłem że jak trochę przyśpieszymy to aż tak szybko to nie nastąpi (mimo wszystko przewagę w kilometrach mieliśmy sporą). Ruszyliśmy ostro, 40-45km/h praktycznie cały czas, dopiero po ten silny wiatr osłabliśmy (osłabłem właściwie ja, bo po konkretnej zmianie byłem), ale już za Grabicą było ok. Kilka minut po tym dogonił nas peleton, bo we 2 za dużo nie można było zdziałać przy tym wietrze. Dalej już do Pabianic z grupą z Łodzi. W mieście wpadamy na chwilę do baru. Teoretycznie zakład przegrałem, bo nie określiłem miejsca w którym nas dogonią, ale praktycznie można powiedzieć że remis, bo sami nie mogliśmy uwierzyć, że tak długo we 2 jechaliśmy. No i z lżejszej jazdy wyszły nici, przynajmniej kolano mnie boli, więc jest ok.
Troszkę więcej kilosów niż ostatnio. Serducho zbytnio przerwy od roweru nie odczuło, ale nogi jeszcze do końca nie przywykły do kręcenia. Od Łasku do Zduńskiej Woli pogadałem sobie z sympatycznym gościem, ze szkoły właśnie wracał. Powrót z wiaterkiem w plecy, czyli nieco szybszy.
Wreszcie jakąś ambitną trasę udało się mi przejechać. Już od samego początku jechało się świetnie, jednak po skręceniu na Tuszynek Majorancki zaczęło mi coś ocierać o błotnik. Zatrzymałem się by poprawić i zobaczyłem, że mam mocną ósemkę w kole tylnym. Błotnika nie dało rady poprawić, więc olałem to komisyjnie i pojechałem dalej. Troszkę irytowało to pukanie koła, więc po jakiś 15 minutach nie wytrzymałem i zatrzymałem się znowu.
Podczas postoju znalazłem przyczynę tego irytującego dźwięku- koło nie puka w błotnik a... w klocek hamulcowy, który jest tak starty, że szok. Odkrywam również przyczynę bicia koła. Okazało się, że szprycha mi pękła. Olałem to również i pojechałem dalej. Fajnie się jechało przez dobrze mi znane rejony. Troszkę się pozmieniało, ale to raczej drobne zmiany. Wiatr przeszkadzał mi aż do Grabicy. Ocieranie koła o klocek hamulcowy troszkę w kość dało. Potem już z wiatrem, ale niestety głód mnie drobny złapał. Nie wymęczył mnie ten głód, więc bez jakiś większych problemów dobrnąłem do domu. Jutro pewnie dzień regeneracyjny machnę. Może na rowerze, może nie.
Wreszcie udało się wyruszyć gdzieś na wioski, już dosyć miałem tego ciągłego jeżdżenia w tę i z powrotem. Do Łasku dojechałem główną drogą. Wiatr trochę konkretnie dmuchał z prawej strony. Potem skręciłem na Chorzeszów i wiatr znów zacinał z boku- tym razem z lewej strony. Ale mimo tego spokojnie, bez szarpania dojechałem do Kwiatkowic. Odtąd już praktycznie cały czas wiatr w plecy, więc prędkość trochę wzrosła. Troszkę obawiałem się, że w lekkiej ciemności będę wracać, a tu proszę 16.30 i widno. :) Ogółem fajnie się jechało. Jutro też pewnie gdzieś na wioskę się wybiorę.
Znów silny wiatr, ale przynajmniej pogoda strasznie zachęcała do jazdy. Trasa znów taka sama, akuratnie dzisiaj mi pasowało nią jechać. Przez pół trasy mniej więcej jechało się tak jak pod lekki pagórek, a powrót jak z lekkiego pagórka. :) Tempo spokojne, jakoś nie chce mi się od dłuższego czasu kupić baterii do pulsometru. Nie przeszkadza mi to zbytnio, organizm swój już chyba dostatecznie poznałem. Z resztą i tak interwałów się nie robi jeszcze. Jutro nieco bardziej ambitny plan. Może się uda zrealizować.
Miałem ambitny plan, czyli 3 godzinna jazda, lecz uznałem, że w tym wietrze nie ma to sensu. Cały czas spokojnie, może pod wiatr trochę bardziej siłowo, bo czułem się jakbym przez ponad godzinę jechał pod górę. Ostatnie km, przed Zduńską Wolą dały nieco w kość, bo jechałem centralnie pod wiatr na otwartej przestrzeni. Powrót ekspresowy, nawet policjant radarem mnie przejechał. :) 50km/h często gościło na liczniku przy niemal zerowym zmęczeniu. Dokładnie tak jak lubię. Bardzo szybko znalazłem się w domu.
O dziwo wstałem bez jakiegoś większego problemu, nawet przed czasem byłem na miejscu. Zebrało się kilka osób i pojechaliśmy do Rzgowa złapać grupę z Łodzi. A co tam, co będziemy się sami męczyć. Już na samym początku awaria, na szczęście nie moja, łańcuch z korby spada. Chwile czekam i gonimy tych przed nami, którzy również zaraz stają. Też awaria, przerzutka z tyłu zamarzła. Może przez to, że rower na balkonie był trzymany? Tutaj mieliśmy ładną pompę, z konspiracyjnej metody rozmrażania przerzutki. :) Opisywać chyba nie będę. Dojeżdżamy do Rzgowa, kawałeczek pod prąd awaryjnym pasem jedziemy i już łapiemy grupę z Łodzi. Świetnie się mi jedzie od samego początku, a tutaj nagle w Tuszynie spada mi łańcuch z korby i muszę się zatrzymać. Zakładam łańcuch i gonię grupę. W dość szybkim tempie doganiam, już jestem 100-200m za nimi, a tutaj łańcuch znów spada. Niech to szlag. Teraz to już konkretnie mi odjechali. No to próbuję gonić, by w drodze powrotnej ich złapać. ~40km/h jadę niemal cały czas, dojechałem tak praktycznie do Piotrkowa Trybunalskiego. Przed Piotrkowem spotkałem jednak znajomego, który z nami jechał, więc zawróciłem i jazdę kontynuowałem z nim. Wracaliśmy dużo spokojniej. Po drodze zabraliśmy na koło jeszcze jedną osobę. Całkiem spontanicznie uznaliśmy, że można wrócić przez wioski, dlatego w Rzgowie skręciliśmy na Babichy. Znów spada mi łańcuch i to jeszcze na środku skrzyżowania. Poprawiam i już jadę dalej. W Prawdzie znów łańcuch zlatuje. Chyba przez temperaturę tak się działo, gdyż wcześniej takich problemów nie miałem. Popracowaliśmy jeszcze trochę na zmianach do Pabianic i już baaaaaaaaaaaardzo spokojnie wracam przez miasto. Ogólnie to sporo awarii dzisiaj było. I to nie tylko z moim rowerem. Mimo wszystko dzień zaliczyć można do udanych.
Ja pierdziele ile można to samo przejeżdżać. Naprawdę podziwiam tych, którzy latem potrafią katować 2-3 stałe trasy na okrągło. Znów bezwietrznie. Dzisiaj rewelacyjnie mi się jechało. Na półmetku średnia prędkość wynosiła 34km/h. Aż się zdziwiłem, że taka wysoka. Chyba tylko dlatego, że nie ma po drodze jakiś wybitnie dużych pagórków. Powrót mimo, kontynuowania lekkiego kręcenia, również był szybki. Przed miastem przyhamowałem gwałtownie do prawie zera i machnąłem jeden sprint. Kurcze, średnia prędkość to mi wyszła konkretna jak na styczeń. Muszę w końcu pofatygować się i skoczyć po baterie do pulsometru.
Nie chce mi się rozpisywać, więc po prostu spokojny dojazd do Zduńskiej Woli, nawrót przed remontowanym mostem (miał być kawałek dalej nawrót) i spokojnie do domu. Bez wiatru, bez szaleństw i bez chwili słabości.
Jak co niedziele jazda w grupie. Dopiero jutro będę miał pod ręką szosówkę z błotnikami, dlatego na góralu pojechałem. Ilość osób jaka się dzisiaj pojawiła pod sklepem nie zapowiadała tego co było na trasie. Do Rzgowa dojechaliśmy powolutku, potem skręcamy na Gierkóweczkę i łapiemy grupę z Łodzi. Frekwencja niemal jak latem, co zdziwiło sporo osób. Od razu wyemigrowałem na sam koniec, bo najbardziej chlapałem. Jazda na końcu to chyba najgorsze miejsce było na jakim można było jechać, bo ustawił się rant w bok. Zajmowaliśmy wszystkie możliwe pasy, a ja jechałem przy barierce na samym końcu i nie miałem miejsca by się wysunąć bardziej w lewo. Gdy było mniej wody na drodze i już tak nie chlapałem to przecisnąłem się trochę do przodu by znaleźć lepsze miejsce. Dojechałem bez większych kłopotów do miejsca nawrotu. Wszamałem banana i powiedziałem, że zapewne w drugą stronę będzie mi przełożeń brakowało, ponieważ wracamy z wiatrem w plecy. Nie pomyliłem się. Przed Srockiem tempo szło konkretne i nie byłem już w stanie utrzymać tak szybkiego młynka na przełożeniu 44-14. Jakby chociaż było 44-12 to bym pewnie dał radę. I tak jeszcze znajomy mi pomógł przedostać się na prawie sam początek, co utrzymało mnie w grupie troszkę dłużej. Zostałem z tyłu, próbowałem dogonić ich, ale bez szans na góralu byłem. Przed zjazdem na Gierkówkę poczekałem na znajomego i dalej razem jechaliśmy. Będąc w mieście skoczyłem jeszcze na samoobsługową myjnie ciśnieniową i za 1PLN umyłem rower, ciepłą wodą z szamponem samochodowym. Zmyłem m.in. błoto z listopada, rdzę i sól drogową. Z myjni wracałem już wolniej, by zbytnio nie ubrudzić roweru. W domu jeszcze rower potraktowałem suchą szmatką i teraz wygląda niemal jak nowy.
Mam 18lat, uczę się w 1LO w klasie geograficzno-historycznej. Nie trzeba chyba pisać, że lubię geografię i turystykę, dlatego od czasu do czasu staram sobie zorganizować jakąś dłuższą/ciekawszą trasę z nastawieniem na zwiedzanie. Zawsze jeździłem turystycznie, ale od marca 2009r. zacząłem trenować kolarstwo szosowe. Oczywiście nie trzeba pisać, że lubię dystanse składające się z 3 cyfr przed przecinkiem. :)
Kontakt:
GG: 1326631
Poczta: radek_3131@o2.pl