Po wczorajszym hardcorowym rozjeździe przyszedł czas na kontynuowanie mocnych jazd. Mobilizacja jest na całego, więc kręci się świetnie. Tylko jakoś tak dziwnie bez pulsometru. Na wyczucie jadę co pewnie odpowiadało by treningowi z pulsem średnim ~155ud/min. Czyli zmiennym tempem. Dzisiaj wiatr dyktował średnią prędkość. Nie był silny, ale zmienił kierunek w trakcie mojej jazdy, co spowodowało, że 2 razy miałem wiatr czołowy i raz boczny.
PS. I mi już 4000km cyknęło. Nawet nie wiem kiedy, bo przestałem jeździć dla nabijania kilometrów.
Mapka zapożyczona z tego wpisu. Co ciekawe ostatnio jadąc dokładnie taką samą trasą miałem dokładnie takie same przeżycia, ale o tym dalej.
Po 3 dniach zasuwania przyszedł czas na odpoczynek. W szkole zaplanowałem sobie trasę, ponieważ było bezchmurnie. Oczywiście wygadałem, że znając życie będzie padać tuż po tym jak skończę lekcje. Za wiele się nie pomyliłem. Docieram do domu ze szkoły. Przebieram się i przesiadam się na szosówkę. Niestety znowu jazda bez pulsometru- chyba baterie zdechły. Muszę zajrzeć do zegarmistrza. Od początku jazda spokojna. Założenie było takie, by jechać i się w ogóle nie zmęczyć. W Górkach Dużych zauważam, że zbliża się taka mała chmura. Uznałem, że może trochę z niej padać. Skróciłem trasę maksymalnie. Tak na wszelki wypadek. No i stało się. Przed Dłutowem zaczyna mżyć, a w Dłutowie padać. Zatrzymuję się pod dachem na przystanku autobusowym, by założyć rękawki. Zaczyna lać. W sumie lać to mało powiedziane.
Nie wiem czy dobrze widać, ale na asfalcie są takie bąble
Widząc tą ścianę deszczu uznałem, że najrozsądniej będzie troszkę przeczekać. Chwilkę później dobiegają (dosłownie) jakieś 2 dziewczyny, które też chciały przeczekać deszcz, więc najbliższe 20 (30???) minut mija ciekawie. Swoją droga to one nigdy nie widziały kolarza? Bo tak dziwnie się na moje spodenki. Powoli przestaje padać. Na drodze mija mnie znajomy z ustawki. Wyżywał się na kierowcy, w sumie nie wiem czemu. Chyba kierowca zajechał mu drogę, a na śliskiej nawierzchni może się to źle skończyć. nie przestało padać, ale ruszam, bo uznałem że zaraz nie będzie padać. Po 500m postój. Nic nie wiedzę! Zdejmuję czarne szkła z okularów i jadę dalej w samych korekcyjnych. Przy okazji zrobiłem zdjęcie rzeki po jakiej było mi dane jechać.
Wspomniana rzeka
Dla porównania:
Tak normalnie wygląda to miejsce. Przesunięcie kilka(naście?) metrów.
Jadę dalej. Zjeżdżam w dół, gdzie chyba biję rekord prędkości na zakręcie w ulewie. Na szczęście kawałek dalej ulewa zmieniła się w mżawkę, więc spokojnie dojechałem domu.
Rano lało, ale po południu zaczęło się rozpogadzać, więc na rower poszedłem. niestety w domu wyłączył mi się pulsometr i mimo intensywnej reanimacji nie udało go się uruchomić przed wyjazdem. W planach było 50-60km, ale po 25km stwierdziłem, że noga podaje (yyy jak 38km/h średnia bez większego zmęczenia to raczej podaje, nie?), więc postanowiłem, ze jadę ~100km. Jedzie się świetnie. Dopiero na 70km dopada mnie kryzys- robię się głodny, ale w Dłutowie jakoś odżyłem, więc realizowałem dalej wcześniejsze postanowienie. Dopiero w Hermanowie dopada mnie większy głód. Jaki morał z tego? Trzeba brać jedzenie/ /money na dłuższą trasę.
Uprzedzam pytania w stylu: "Dlaczego nie dobiłeś tego 1km do 100km?" Odpowiadam: Nie chciało mi się i myślałem tylko o pysznym, ogromnym posiłku. :)
No i w ciągu ostatnich 3 dni zaliczyłem ładne combo: Piątek ~50km Sobota ~90km A niedziele to chyba widać :p
Planowałem dzisiaj długą spokojną jazdę, ale noga strasznie podawała. Myślałem, że będę zmęczony po wczorajszej jeździe. Ale zmęczenia brak, więc tempo takie jak zwykle. Trasę pokonałem zmiennym tempem: strefa tlenowa, podprogowa i interwały. Jedzie się świetnie. Nawet jest słonecznie i bezwietrznie. W Dłutowie "podczepiam się" pod ciężarówkę z piaskiem, która ciągnie mnie do Pawlikowic. Szkoda było stracić taką okazję. Z resztą obejmuję taktykę, że podczepiam się tylko pod pojazdy, które jadą niewiele szybciej niż ja. No i zachowuje dość spory odstęp. W końcu życie jedno. W Budach Dłutowskich łatają dziury (nareszcie!), więc trzeba było ominąć ten cały cyrk. Od Hermanowa spokojnie dojeżdżam do domu.
W planach była ostra jazda, bo muszę się przyzwyczaić to rwanego tempa. Od razu prędkość podchodziła pod 40km/h. Na Gierkówce kilka razy 60km/h przekraczałem. Tutaj osiągam najwyższy (jak do tej pory) puls maksymalny- 199ud/min. W Tuszynie skręcam na okoliczne pagórki. Tutaj zaczyna przeszkadzać wiatr i nachylenie z rzędu 1-6% (zależy od pagórka) nie sprzyja utrzymywaniu wysokich prędkości. Po zabawie z pagórami skręcam na Dłutów. Raczej płaski odcinek z delikatnym zjazdem, ale otwarta przestrzeń potęgowała wiatr. W Dłutowie mój ulubiony okoliczny pagórek by po chwili rozkoszować się fajnym zjazdem. W idealnych warunkach (wiatr w plecy) w okolice 70km/h można się bujnąć. Niestety dzisiaj nie dało rady. Kawałek dalej taka fajna dość stroma zmarszczka, która potrafi dać nieźle w kość. Potem już niemal cały czas do Pabianic lekko z górki. Zacząłem powoli zmniejszać tempo. Najpierw na strefę podprogową, potem tlenową, a przed Pabianicami regeneracyjną.
PS. Forma niemal taka jak we wrześniu 2009 (wtedy miałem największą).
Trasa: Pabianice -> Rydzyny -> Las Rydzyński -> Dłutów -> Borkowice -> Dłutówek -> Las Ślądkowicki ->Dąbrowa -> Pawlikowice -> zielony szlak -> Mogilno Małe -> Wielka Woda -> Pabianice
A na górala sobie wsiadłem, bo doszedłem do wniosku, że teraz będą matury, czyli mało lekcji, więc najeżdżę się na szosówce do takiego stopnia, że będę już rzygać. Na szybciutko wymyśliłem sobie pętelkę. Najpierw kieruję się na Rydzyny, gdzie niedaleko Bukowej Góry skręcam do lasu.
Gdzieś w lesie
Kawałek dalej znajduje się taki fajny pagórek. Średnie nachylenie raptem 1,5% na dystansie 4km, ale momentami jest nieco więcej. Przyjemnie się na to wjeżdża. Z resztą jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
W trakcie podjeżdżania
Na szczycie zmienia się nawierzchnia na asfalt i zaczyna się delikatny zjazd. Bez pedałowania >30km/h się jedzie. Tylko trzeba uważać na końcu, bo ostry zakręt jest.
I w trakcie zjeżdżania
Jadę sobie spokojnie asfaltem do Dłutowa. Po drodze całkiem fajny widoczek na żółte pole.
Przed Dłutowem
W Dłutowie kieruję się na Dłutówek, by dalej przez las dojechać do Pawlikowic. W Pawlikowicach zahaczam o cmentarz wojenny.
"Tu spoczywają żółnierze armii niemieckiej i rosyjskiej poległych w I wojnie światowej w latach 1914-1918"
Dojeżdżam do Pawlikowic, gdzie wąskim leśnym "przesmykiem" jadę do Lasu Karolewskiego.
Wspomniany wyżej "przesmyk"
W Lesie Karolwskim "zimową" trasą wracam do Pabianic.
Z kumplem o ksywie Drift wybraliśmy się na rowery. Mimo padającej mżawki jechało się fajnie. Tempo dość szybkie jak na górala. Do Dobronia dojeżdżamy ze średnią ~28km/h.
Zaczyna się jazda pod wiatr, a kumpel robi się nieco głodny. Troszkę wolniej jedziemy aż do samych Pabianic, do których o dziwo dojeżdżamy przez pola, bo doszliśmy do wniosku, że i tak brudni jesteśmy.
Mam 18lat, uczę się w 1LO w klasie geograficzno-historycznej. Nie trzeba chyba pisać, że lubię geografię i turystykę, dlatego od czasu do czasu staram sobie zorganizować jakąś dłuższą/ciekawszą trasę z nastawieniem na zwiedzanie. Zawsze jeździłem turystycznie, ale od marca 2009r. zacząłem trenować kolarstwo szosowe. Oczywiście nie trzeba pisać, że lubię dystanse składające się z 3 cyfr przed przecinkiem. :)
Kontakt:
GG: 1326631
Poczta: radek_3131@o2.pl