Tuż przed południem wyjechałem. Przepiękna pogoda, bezchmurnie i słoneczko. Z początku dosyć spokojnie, potem już bardziej interwałowo. Dawno mi tak noga nie podawała jak dzisiaj. Nawet podczas powrotu pod wiatr nie jechało się źle. Po drodze dwa krótkie postoje. Pierwszy by poprawić rzep w bucie, bo stopa mi zdrętwiała strasznie. Drugi by odebrać telefon. No i kosmiczna opalenizna powraca. Opalone nogi, a właściwie same kolana przebijają dzisiaj wszystko.
Godzina spokojnej jazdy. Bez rwania i grzania hamulców. Dopiero kilka kilometrów przed miastem przyśpieszyłem na chwilkę, bo za monotonnie było. Po drodze chwile rozmawiałem z jakimś facetem, którego dogoniłem kilka kilometrów przed Lutomierskiem. W Żytowicach drobny incydent. Kierowca ciężarówki wpadł na świetny pomysł wyprzedzenie mnie przed samym zakrętem. Najwyraźniej nie przyszło mu do głowy to, że z na przeciwka również ktoś może jechać. Ewakuowałem się na pobocze w bardzo głęboki piach. Do tej pory nie wiem jak ja to ustałem.
Udało mi się nie zaspać i nawet zjeść normalne śniadanie. Zdążyłem, podobnie jak wczoraj, na styk. Sporo osób było. Postraszyło trochę deszczem, bo się pochmurno zrobiło, na szczęście nie padało. Poczekałem na grupę z Łodzi. Nie produkowałem się tak bardzo jak wczoraj, raczej z tyłu jechałem, więc rant dawał swoje. Nie było aż tak źle, tylko trzeba było szukać dobrego w miejsca w grupie. Dojechałem do Pabianic i odbiłem do domu, bo rodzice wychodzili na działkę, a ja kluczy do domu nie miałem.
Wczoraj imprezę miałem konkretną, a jako organizator musiałem do samego końca siedzieć, więc przed 5 rano byłem w domu. Chwilka snu, wstałem praktycznie tuż przed wyjazdem, zrobiłem śniadanie, włączyłem komputer, od razu wszyscy zaczęli coś ode mnie chcieć. W rezultacie wyjechałem na ostatnią chwilę, co zmusiło mnie do zasuwania ~40km/h po wiatr by zdążyć. O dziwo zdążyłem- na styk. Tak szybko od domu chyba nigdy tam nie jechałem, zajęło mi to 21 minut tylko. Pojawił się również Arek i Tomek.Liczyłem właściwie, że jeszcze zdążę chwilę od począć. Niepotrzebnie sobie nadzieje robiłem. Z początku spokojnie, dopiero potem bardziej konkretnie, właściwie cały czas jechałem z przodu, dopiero jak wracaliśmy, jakieś 10km przed kreską wzięła mnie zamuła i nie siedziałem już tak bardzo z przodu. Grupa stopniowo zaczęła się rozpadać na ostatnich kilometrach, a ja o dziwo jakoś się jeszcze trzymałem. Nie wystartowałem tylko na finisz, bo przy tym zmęczeniu wolałem nie przepychać się. Szkoda, że Tomka skurcz złapał przed samą kreską, bo miał świetną pozycję na finisz. Wbiłem na chwilę do baru jeszcze, gdzie w słoneczku można było się wygrzać i potem do domu.
Nareszcie pogoda w miarę i udało się znaleźć trochę czasu. Bardzo chciałem wracać z wiatrem w plecy, więc nudną trasą jechałem. O dziwo przy przejeździe kolejowym w Pabianicach wielki jak madafaka korek. Bardzo dziwnie mi się jechało, dopiero pod koniec trasy już było spoko. Wpadłem jeszcze do warsztatu rowerowego pogadać sobie chwilę. Przepiękna klasyczna szosówka za pięć stówek tam stała tam stała w stanie prawie jak nowym.
Spore się kręcenie po mieście. Akuratnie zaraz po szkole zaczął padać lekki deszczyk. Nie ukrywam, że mimo tego deszczyku, fajnie było się nawet chwilę przejechać i załatwić wszystkie sprawy. No dobra, prawie wszystkie.
Mam 18lat, uczę się w 1LO w klasie geograficzno-historycznej. Nie trzeba chyba pisać, że lubię geografię i turystykę, dlatego od czasu do czasu staram sobie zorganizować jakąś dłuższą/ciekawszą trasę z nastawieniem na zwiedzanie. Zawsze jeździłem turystycznie, ale od marca 2009r. zacząłem trenować kolarstwo szosowe. Oczywiście nie trzeba pisać, że lubię dystanse składające się z 3 cyfr przed przecinkiem. :)
Kontakt:
GG: 1326631
Poczta: radek_3131@o2.pl