Buonjorno Italia
Środa, 24 sierpnia 2011
· Komentarze(0)
Trasa: Tolmin -> Plave -> Nova Gorica -> Gorizia [I] -> Gradisca d'Isonzo -> Cervignano del Friulli -> Latisana -> San Michele al Tagliamento -> San Giorgio di Livenza
Mapka i zdjęcia później
Rano zauważam, że oponę mam rozerwaną na boku. Wymieniam szybciutko na nową. Postanawiam od razu wymienić klocki hamulcowe. Niestety po odkręceniu tylnych klocków i poluzowaniu przednich pęka mi imbus. Pytam się ludzi czy ktoś ma. Nikt nie miał, ale poradzili mi skoczyć do miasta do warsztatu rowerowego. Tak więc też zrobiłem. Wypiłem sobie przed otwarcie espresso w kawiarni. Przesympatyczny facet z warsztatu pożyczył mi imbus i mogłem z normalnymi hamulcami kontynuować jazdę. Trochę czasu mi zleciało już z rana. Do granicy z Włochami niby większość czasu droga w dół prowadzi, ale na złość zaczął dowalać wiatr. Dojeżdżam do granicy, proszę Włocha o zrobienie zdjęcia. Wyjaśnił mi trochę co i jak we Włoszech jest. Właściwie po tej rozmowie nabrałem pewności w rozmawianiu w obcym języku. Jak coś źle po włosku powiem to poprawiają jak powinno być (nie to co Francuzi, gdzie jedna litera przekręcona jest już czymś nie do wyobrażenia). Zaraz za granicą skoczyłem zjeść tradycyjną pizzę. Ewidentnie najlepsza pizza jaką w życiu jadłem. Po obiedzie dowalił taki, że szok. 39°C niemal do końca dnia widniało na termometrach. Nawet wiatr nie ochładzał tylko potęgował uczucie gorąca. Mimo wypicia hektolitrów wody ciągle pić się chce i gorąco. W Latisanie spotykam Polaków, którzy jechali Polonezem na wakacje do Rzymu prosto z Chorwacji. Troszkę porozmawiałem sobie z nimi, mała odmiana zawsze. Nocuję w San Giorgio di Livenza pod... mostem. Najbardziej hardcorowy nocleg jaki w życiu miałem.
Mapka i zdjęcia później
Rano zauważam, że oponę mam rozerwaną na boku. Wymieniam szybciutko na nową. Postanawiam od razu wymienić klocki hamulcowe. Niestety po odkręceniu tylnych klocków i poluzowaniu przednich pęka mi imbus. Pytam się ludzi czy ktoś ma. Nikt nie miał, ale poradzili mi skoczyć do miasta do warsztatu rowerowego. Tak więc też zrobiłem. Wypiłem sobie przed otwarcie espresso w kawiarni. Przesympatyczny facet z warsztatu pożyczył mi imbus i mogłem z normalnymi hamulcami kontynuować jazdę. Trochę czasu mi zleciało już z rana. Do granicy z Włochami niby większość czasu droga w dół prowadzi, ale na złość zaczął dowalać wiatr. Dojeżdżam do granicy, proszę Włocha o zrobienie zdjęcia. Wyjaśnił mi trochę co i jak we Włoszech jest. Właściwie po tej rozmowie nabrałem pewności w rozmawianiu w obcym języku. Jak coś źle po włosku powiem to poprawiają jak powinno być (nie to co Francuzi, gdzie jedna litera przekręcona jest już czymś nie do wyobrażenia). Zaraz za granicą skoczyłem zjeść tradycyjną pizzę. Ewidentnie najlepsza pizza jaką w życiu jadłem. Po obiedzie dowalił taki, że szok. 39°C niemal do końca dnia widniało na termometrach. Nawet wiatr nie ochładzał tylko potęgował uczucie gorąca. Mimo wypicia hektolitrów wody ciągle pić się chce i gorąco. W Latisanie spotykam Polaków, którzy jechali Polonezem na wakacje do Rzymu prosto z Chorwacji. Troszkę porozmawiałem sobie z nimi, mała odmiana zawsze. Nocuję w San Giorgio di Livenza pod... mostem. Najbardziej hardcorowy nocleg jaki w życiu miałem.