Trasa: Vas -> Belluno -> Ponte nelle Alpi -> Longarone -> Calalzo di Cadore -> Santo Stefano di Cadore -> Padola -> San Candido -> Sillian [A]
Mapka i zdjęcia później
Od rana kręci się dobrze. W Ponte nelle Alpi ( co w tłumaczeniu oznacza most w Alpach) pytam Włocha o drogę. Po drodze pełno tunelów. W Calalzo di Cadore jem 2 obiady na szczycie podjazdu. Przepiękny widok na Dolomity. Mimo wysokości 1000m.n.p.m. w cieniu jedynie 33°C. Po obiadku ciąg dalszy podróży. Do Santo Stefano di Cadore prowadzi 4km tunel. Wyjeżdżam z tunelu i biję na San Candido przez Passo della Crosso. Na szczycie w końcu jakaś normalna temperatura. Proszę Niemca o zrobienie zdjęcia i zjeżdżam w dół do Austrii. Przy granicy pytam się Włocha o drogę i zostaje poczęstowany lampką białego wina, całkiem sympatyczny facet. Rozbijam się zaraz za granicą Austriacką.
Trasa: San Giorgio di Livenza -> Jesolo -> Mestre -> Venezia -> Mestre -> Preganziol -> Treviso -> Montebelluna -> Fener -> Vas
Mapka i zdjęcia później
Postanowiłem wyjechać jak najwcześniej się da, by nie jechać tak dużo czasu w tym upale. Oczywiście dzień zacząłem od przepysznego Cappuccino, gdyż nie ma kawy nie ma życia. Byłoby to świetnym posunięciem, lecz złapałem kapcia. Jakieś małe dziadostwo mi się wbiło w dętkę i przez noc powoli powietrze schodziło. Nie chciało mi się szukać dziury, więc poszedłem na łatwiznę i założyłem nową. Dalej prosto to Wenecji. W Wenecji spacerek z rowerem. Zwiedziłem ją z parą Argentyńczyków i Czechem (wszyscy rowerami przyjechali). Nie podobała mi się zbytnio Wenecja. Bez szału. Fajniejszy to już był ten prawie czterokilometrowy most prowadzący do niej. Dalej wiatr zaczął walić w plecy. W mgnienia okiem dojechałem do Trweviso, gdzie zjadłem obiad, a konkretniej panini. Następnie spytałem się o drogę na Montebellune, więc pogadałem sobie z 10 minut po włosku. Nawet nie zdążyłem ruszyć, a podbiegły do mnie 2 dziewczyny. Również porozmawiałem chwilę, nawet pokazały mi źródełko w mieście. Uzupełniam więc wodę i jadę na Montebellune. Po niedługim czasie wyłaniają się z widnokręgu Dolomity. Za Montebelluną niby droga prowadzi lekko pod górę, ale nie odczułem tego. Nocuję w mieście Vas w korycie rzeki, wśród dwutysięczników. Niesamowity widok, przez takie widoki ma się motywację do dalszej jazdy i chce się żyć.
Trasa: Tolmin -> Plave -> Nova Gorica -> Gorizia [I] -> Gradisca d'Isonzo -> Cervignano del Friulli -> Latisana -> San Michele al Tagliamento -> San Giorgio di Livenza
Mapka i zdjęcia później
Rano zauważam, że oponę mam rozerwaną na boku. Wymieniam szybciutko na nową. Postanawiam od razu wymienić klocki hamulcowe. Niestety po odkręceniu tylnych klocków i poluzowaniu przednich pęka mi imbus. Pytam się ludzi czy ktoś ma. Nikt nie miał, ale poradzili mi skoczyć do miasta do warsztatu rowerowego. Tak więc też zrobiłem. Wypiłem sobie przed otwarcie espresso w kawiarni. Przesympatyczny facet z warsztatu pożyczył mi imbus i mogłem z normalnymi hamulcami kontynuować jazdę. Trochę czasu mi zleciało już z rana. Do granicy z Włochami niby większość czasu droga w dół prowadzi, ale na złość zaczął dowalać wiatr. Dojeżdżam do granicy, proszę Włocha o zrobienie zdjęcia. Wyjaśnił mi trochę co i jak we Włoszech jest. Właściwie po tej rozmowie nabrałem pewności w rozmawianiu w obcym języku. Jak coś źle po włosku powiem to poprawiają jak powinno być (nie to co Francuzi, gdzie jedna litera przekręcona jest już czymś nie do wyobrażenia). Zaraz za granicą skoczyłem zjeść tradycyjną pizzę. Ewidentnie najlepsza pizza jaką w życiu jadłem. Po obiedzie dowalił taki, że szok. 39°C niemal do końca dnia widniało na termometrach. Nawet wiatr nie ochładzał tylko potęgował uczucie gorąca. Mimo wypicia hektolitrów wody ciągle pić się chce i gorąco. W Latisanie spotykam Polaków, którzy jechali Polonezem na wakacje do Rzymu prosto z Chorwacji. Troszkę porozmawiałem sobie z nimi, mała odmiana zawsze. Nocuję w San Giorgio di Livenza pod... mostem. Najbardziej hardcorowy nocleg jaki w życiu miałem.
Już wczesnym rankiem było gorąco i bezwietrznie. Ta bezwietrzna pogoda zaowocowała szybkim krojeniem kilometrów. Przed Kamnikiem fajny 11% podjeździk. W Kamniku jem orientalny obiad. Po obiedzie ruszam dalej i już mogę podziwiać piękne widoki na góry. Nie popełniam tego błędu co na Węgrzech i nie wjeżdżam do Lublany. Mijam ją obrzeżami- innymi słowami olewam zwiedzanie. Pytam o drogę do miasta Škofja Loka. Spytanie o drogę zaowocowało pół godzinną rozmową, głównie na temat jak jechałem i skąd jestem. Swoją drogą to nazwa tego miasta skojarzyła mi się od razu z piosenką Shakiry. Po rozmowie migiem docieram do miasta, gdyż płasko. Miasto przepiękne, bardzo klimatyczne szczególnie późnopopołudniową porą. Z tego miejsca kieruję się na Železniki. Zaczyna się 16km podjazd. O dziwo mimo dosyć sporego nachylenia pokonuję, go bardzo sprawnie. Szczególnie pozytywnie zaskoczyła mnie prędkość z jaką pod górę wjeżdżałem, dużo wyższa było niż w Tatrach. Wtachałem się na szczyt i wpadłem na pomysł nocowania na campingu, głównie ze względu na możliwość przeprania ciuchów i dokładnego wymoczenia się. Dobrze, że trafiłem na osobę znającą dobrze angielski. Pokierowała mnie dobrowolnie własnym samochodem (!!!) na camping. Camping prawie pusty, dokładnie tak jak z rozmowy się dowiedziałem. Na campingu nocowali również Czesi, ale nie rozmawiałem z nimi. Wypiłem sobie Słoweńskie piwko i poszedłem w kimono.
Wcześnie wstałem, więc wcześnie rano przekroczyłem granice. Znikomy ruch samochodowy towarzyszył mi przez cały dzień. Co prawda dużego wyboru dróg tutaj nie ma, aczkolwiek samochody jeżdżą przeważnie autostradami, gdyż tych nie brakuje. Miałem drobny problem ze znalezieniem drogi, spytałem się faceta, który znał tylko słoweński i włoski. Całe szczęście, że pouczyłem się trochę włoskiego przed wyjazdem. Spytałem się go o drogę i rozwiał moje wątpliwości. Do Ptuj wietrznie trochę, ale mimo wszystko docieram przed południem. Zwiedzam sobie trochę Ptuj- najstarsze miasto Słowenii i zamawiam najtańszy obiad. Dostałem GIGANTYCZNĄ porcję jedzenia. Ledwo co zjadłem. :) Za Ptuj pojawiają się pierwsze pagórki, za to przestaje wiać. Rewelacyjnie się jeździ przez te klimatyczne drogi i miasteczka. Nocuję w Podplacie na szczycie dwukilometrowego podjazdu.
Od tego dnia zaczynam podróżować samotnie. Nad Balatonem jeszcze spory ruch samochodowy, co jest rzeczą nie dziwną gdyż sezon wakacyjny jeszcze w pełni. Na początku jadę z 3 Węgrami. Przeżyłem przyśpieszony kurs języka niemieckiego, gdyż niemieckiego nigdy się nie uczyłem. Całe szczęście, że dość szybko się uczę więc potrzebne słowa w moment się nauczyłem. Potem jechałem z 1 Węgrem, na szczęście znał angielski na poziomie komunikatywnym, a nie na poziomie "little". Za Keszthely jadę już sam. Strasznie spokojnie na drogach. Troszkę zaczęło wiać, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio. W Bak wbijam do baru i to było jedyne miejsce, gdzie przez 3 tygodnie dało radę porozumieć się w języku francuskim. Zastanawiałem się czy na raz nie dojechać do Słowenii, ale ostatecznie rozbiłem się jeszcze na Węgrzech, by móc rano wydać forinty.
Dzień odpoczynku. Szlajamy się po okolicy, odkrywamy 2 źródełka i rzymską świątynie. Michał decyduje się na powrót, więc wbijamy na dworze i wracamy do świątyni przenocować.
Przez calutki dzień strasznie płasko. Za to zaczął dowalać większy upał i silniejszy wiatr. Do Székesfehérvár dość spory ruch samochodowy. Samo Székesfehérvár to dość duże miasto, mniej więcej porównywalne do Łodzi. Dalej już spokojniej, aczkolwiek troszkę problemów było ze znalezieniem właściwej drogi. W Sárkeszi przy jakimś kranie chciałem się ogolić. Okazało się, że staliśmy koło urzędu gminy (miasta?). Zostaliśmy zaproszeni do środka. Mogliśmy spokojnie skorzystać z toalety, dostaliśmy wodę z lodówki oraz pocztówkę z tej miejscowości. Dalej już jedziemy do Balatonalmádi,lecz po drodze Michał przebija dętkę. W Balatonalmádi rozbijamy namiot na hardcora, przy samym Balatonie w ostatniej chwili przed burzą. Całe szczęście, że przeszła bokiem.
Chyba najgorszy dzień jeśli chodzi o ruch samochodowy. Płasko i gorąco. W Budapeszcie łapie nas jeszcze większa fala gorąca. Troszkę gubimy się w mieście, więc pytamy taksiarza o drogę na sieben strasse. Za Budapesztem niestety ruch samochodowy nie maleje. Nocujemy gdzieś w polu. W nocy temperatura nawet zbytnio nie maleje.
Mam 18lat, uczę się w 1LO w klasie geograficzno-historycznej. Nie trzeba chyba pisać, że lubię geografię i turystykę, dlatego od czasu do czasu staram sobie zorganizować jakąś dłuższą/ciekawszą trasę z nastawieniem na zwiedzanie. Zawsze jeździłem turystycznie, ale od marca 2009r. zacząłem trenować kolarstwo szosowe. Oczywiście nie trzeba pisać, że lubię dystanse składające się z 3 cyfr przed przecinkiem. :)
Kontakt:
GG: 1326631
Poczta: radek_3131@o2.pl