Wreszcie jakąś ambitną trasę udało się mi przejechać. Już od samego początku jechało się świetnie, jednak po skręceniu na Tuszynek Majorancki zaczęło mi coś ocierać o błotnik. Zatrzymałem się by poprawić i zobaczyłem, że mam mocną ósemkę w kole tylnym. Błotnika nie dało rady poprawić, więc olałem to komisyjnie i pojechałem dalej. Troszkę irytowało to pukanie koła, więc po jakiś 15 minutach nie wytrzymałem i zatrzymałem się znowu.
Podczas postoju znalazłem przyczynę tego irytującego dźwięku- koło nie puka w błotnik a... w klocek hamulcowy, który jest tak starty, że szok. Odkrywam również przyczynę bicia koła. Okazało się, że szprycha mi pękła. Olałem to również i pojechałem dalej. Fajnie się jechało przez dobrze mi znane rejony. Troszkę się pozmieniało, ale to raczej drobne zmiany. Wiatr przeszkadzał mi aż do Grabicy. Ocieranie koła o klocek hamulcowy troszkę w kość dało. Potem już z wiatrem, ale niestety głód mnie drobny złapał. Nie wymęczył mnie ten głód, więc bez jakiś większych problemów dobrnąłem do domu. Jutro pewnie dzień regeneracyjny machnę. Może na rowerze, może nie.
Wreszcie udało się wyruszyć gdzieś na wioski, już dosyć miałem tego ciągłego jeżdżenia w tę i z powrotem. Do Łasku dojechałem główną drogą. Wiatr trochę konkretnie dmuchał z prawej strony. Potem skręciłem na Chorzeszów i wiatr znów zacinał z boku- tym razem z lewej strony. Ale mimo tego spokojnie, bez szarpania dojechałem do Kwiatkowic. Odtąd już praktycznie cały czas wiatr w plecy, więc prędkość trochę wzrosła. Troszkę obawiałem się, że w lekkiej ciemności będę wracać, a tu proszę 16.30 i widno. :) Ogółem fajnie się jechało. Jutro też pewnie gdzieś na wioskę się wybiorę.
Znów silny wiatr, ale przynajmniej pogoda strasznie zachęcała do jazdy. Trasa znów taka sama, akuratnie dzisiaj mi pasowało nią jechać. Przez pół trasy mniej więcej jechało się tak jak pod lekki pagórek, a powrót jak z lekkiego pagórka. :) Tempo spokojne, jakoś nie chce mi się od dłuższego czasu kupić baterii do pulsometru. Nie przeszkadza mi to zbytnio, organizm swój już chyba dostatecznie poznałem. Z resztą i tak interwałów się nie robi jeszcze. Jutro nieco bardziej ambitny plan. Może się uda zrealizować.
Bez licznika, bo przełożyłem go do zimowej szosy. Do warsztatu podrasować szosę na wiosnę. Na pewno pojawi się coś nowego. Kilka gramów z leci, ale to priorytetem dla mnie to nie jest.
Miałem ambitny plan, czyli 3 godzinna jazda, lecz uznałem, że w tym wietrze nie ma to sensu. Cały czas spokojnie, może pod wiatr trochę bardziej siłowo, bo czułem się jakbym przez ponad godzinę jechał pod górę. Ostatnie km, przed Zduńską Wolą dały nieco w kość, bo jechałem centralnie pod wiatr na otwartej przestrzeni. Powrót ekspresowy, nawet policjant radarem mnie przejechał. :) 50km/h często gościło na liczniku przy niemal zerowym zmęczeniu. Dokładnie tak jak lubię. Bardzo szybko znalazłem się w domu.
Mam 18lat, uczę się w 1LO w klasie geograficzno-historycznej. Nie trzeba chyba pisać, że lubię geografię i turystykę, dlatego od czasu do czasu staram sobie zorganizować jakąś dłuższą/ciekawszą trasę z nastawieniem na zwiedzanie. Zawsze jeździłem turystycznie, ale od marca 2009r. zacząłem trenować kolarstwo szosowe. Oczywiście nie trzeba pisać, że lubię dystanse składające się z 3 cyfr przed przecinkiem. :)
Kontakt:
GG: 1326631
Poczta: radek_3131@o2.pl